Rozdział 2

102 9 18
                                    

Z dedykacją dla Chartara

- Pierwsza! - krzyknęłam do oddalonych o kilkanaście stóp chłopaków, hamując ze zgrzytem kopyt. Zeskoczyłam, podałam wodze mojego rumaka służącemu i podbiegłam do stojącej przed wejściem do pałacu babci. Opierała ręce na biodrach i wyglądała na zadowoloną ze spotkania. Przynajmniej ze spotkania mną, jak się okazało.

- Niech no cię przytulę... - nachyliła się i na jednym oddechu dokończyła w moim umyśle. - ...że też musieliście te niedorajdy wziąć ze sobą, dramat. Setki lat był spokój, pojawiły się małe Elrondy i rozniosą mi chałupę! Trzeba ich szybko z Celem gdzieś wysłać, bo nic nie pogadamy. A jest o czym! No, no, pokaż ten naszyjnik. Ho, ho, postarał się chłopoczyna. Tak pomyślałam, że będzie się oświadczał, więc dałam drogiemu Elrondowi mój naszyjnik od Cela. A właśnie, nie przejmuj się tym starym zrzędą, ma ostatnio swoje humory i aż wstyd z nim gdziekolwiek wyjść.

Jedyną odpowiedzią, na jaką się zdobyłam, było krótkie potaknięcie i uśmiech. Cudownie było słyszeć coś wreszcie swojej głowie. A co dopiero niesamowity monolog mojej babci. Tęskniłam za darem. Babcia wyczuła to natychmiast.

- A tym też się nie przejmuj, poradzimy coś - uspokoiła mnie Lady i mrugnęła ukradkiem okiem, po czym przybrała poważną minę, na widok zbliżającej się trójki elfów.

- Ucałujcie mnie, wnukowie - rozkazała im chłodno, a oni nie śmieli nawet wywrócić oczami. Złożyli soczystym pocałunku w jej rękę i skłonili się z Legolasem.

Musiała to skomentować w mojej głowie. Musiała.

- Dawno zębów nie myli. Ten brzydszy to chyba rybę jadł. Zaraz się przewrócę.

Nad-pół-elfo-ludzkim wysiłkiem nie roześmiałam się.

(Przecież oni byli identycznie brzydcy. Nikt oprócz Lady się ze mną nie zgadzał, ale trudno. Fakt to fakt.)

- Legolasie, słyszałam, że wstąpisz w szeregi naszej rodziny - zwróciła się z galanterią do mojego. - Wiedz, że bardzo popieram tą decyzję, nie tylko ze względów politycznych.

- Śmiem przypuszczać, że cieszę się niemal bardziej od Lady - ucałował jej dłoń i widocznie nie jadł ryby, bo Galadriela nie omieszkała by tego skomentować. - Od kiedy poznałem księżniczkę Ithiliel, wciąż zaskakuje mnie swoimi niekończącymi się zaletami, które zapewne odziedziczyła w prostej linii po tobie, Biała Pani.

Jednocześnie zdumieni bliźniacy ruszyli ustami w kształcie "No, no..." i Galadriela szepnęła mi: skubany, dobry jest. Zaimponował całej trójce. Bo ja znałam już dobrze jego umiejętności podlizywania się. I szczerze je podziwiałam.

- Wybaczcie nieobecność... a, jest i lord Celeborn!

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział dziwnym, nielordowskim głosem. W ogóle wyglądał całkiem nielordowsko. Chyba o to chodziło Lady, gdy wspominała by się nim nie przejmować. Włosy w nieładzie, błędny wzrok, pomięta szata... buty na złe nogi?

- Upiera się, że tak mu wygodniej - mentalnie wywróciła oczami Galadriela, a powierzchownie tylko westchnęła głęboko.

My całą czwórką skłoniliśmy się grzecznie i już mieliśmy z ulgą podążyć za Lady Galadrielą, gdy dziadek przywołał mnie do siebie. Szczerze - zamarzłam.

- No chodź, dziecko, przecież nie zrobię ci krzywdy - powtórzył, a ja zbliżyłam się niepewnie. - Byłem dla ciebie przykry. To nie twoja wina. Zlituj się nad spleśniałym starcem jak ja i wybacz mi.

Jeśli moja mina była w dwudziestu procentach tak zdziwiona jak Galadrieli, to z pewnością popełniłam gruby nietakt.

- Ja... wybaczam, mój lordzie - odpowiedziałam niepewnie, tym razem pamiętając o końcówkach.

Córka Księżyca. RozmarzonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz