Rozdział 6

61 3 13
                                    

Rozdział dedykowany wszystkim książkarom, wattpadowym i tradycyjnym ❤️

- Wybacz proszę bałagan, nie spodziewaliśmy się dziś gości, a z pewnością nie takich - rozgadał się po drodze Malthen. Prowadził mnie przez swoje ciasne mieszkanko niczym król po rezydencji. Zauważyłam, że leśne elfy w ogóle nie używają pochodni. Wytłumaczeniem było ryzyko - jedna iskierka mogłaby w mig pozbawić całego majątku. Zamiast tego Malthen oświetlał sobie drogę słoikiem ze świetlikami, jednym z wiszących wcześniej wzdłuż drogi, co uważałam za przeurocze.

- Chodź tędy, przeskocz ten koszyk. To dzieła mojej żony, jutro pójdą na sprzedaż.

- Z kim tam rozmawiasz, kochanie? Mam nadzieję, że nie ze samym sobą? - dobiegł nas rozbawiony żeński głos zza plecionej zasłonki, podobnej do prysznicowej. Widocznie zastępowała drzwi do kuchni.

- Dzięki za wiarę we mnie, podła kobieto - elf zrobił do mnie duże oczy i jednym szarpnięciem odsunął plecionkę. - Dziś ci wybaczam. Spójrz, kogo nam tu wiatr przywiał.

- Wielkie nieba, co to za piękność? - zdziwiła się miło żona Malthena.

- Lepiej usiądź, nim ci powiem - przezornie wyjął jej z rąk nóż, którym kroiła jakąś zieleninę, wziął ją w silne ramiona i usadził na stole, co momentalnie mnie rozwaliło. Ach! Miłość widać na kilometr.

- Oto narzeczona naszego blondynka.

- Narzeczona!? Dziecko, niech cię przytulę - wyrwała się do mnie i serdecznie objęła. - Wybacz bezpośredniość, to z radości, jestem Miriel Malthenbereth.

- Legolas mówił mi o pani same dobre rzeczy - odważyłam się. Wydawała się poczciwa i szczera. - Jestem Ithiliel Elrondriel.

- Co!? Od TEGO Elronda!? Z Imladris? No, no, ma młody rozmach...

- Nie słuchaj go, myśli na głos... I w ogóle mów mi po imieniu, przecież będziemy rodziną! A gdzie też nasz mały włóczęga?

- Poszedł po moich braci... Zaprosił nas tu na nocleg, mam nadzieję, że nie będzie to problem...

- Ależ żaden problem. Nawet dobrze trafiliście, Feredir i Nastya są na jakimś ognisku, a potem nocują u znajomych, więc mamy wolną chatę. Ale gdzie moje maniery, siadaj, herbatki żołędziowej ci zaparzę.

I tak zostałam usadzona za pięknym, rzeźbionym w drewnie stołem, gdzie piłam pyszną herbatkę gawędząc z Miriel, a Malthen nieustannie się nam wtrącał z jakimś dowcipem. Dowiedziałam się, że elfka plecie koszyki na sprzedaż, a on ma posadę w pałacu króla jako nadworny uczony i prowadzi nudne księgi statystyczne. Wcześniej uczył Legolasa, rzecz jasna.

- A piegi masz naturalne? Też masz jakichś przodków wśród Ñoldorów?

- Naturalne, ale mają inne pochodzenie. To dosyć... skomplikowane. Moja matka pochodzi z Galadhrimów.

- Od Galadrieli? - upewnił się Malthen. - Zabiegałem kiedyś o nią.

- Co?! Nigdy o tym nie wspominałeś - oburzyła się Miriel.

- Już, spokojnie, mój kwiatuszku. Ojciec mi kazał, to bez większych chęci się wybrałem do Lothlórien. A tam... za pozwoleniem szanownej wnuczki... zwyczajnie się przeraziłem. Wydała mi się tak wyniosła i odpychająca, że szybko przełknąłem jej kosza i zwiałem. Abstrahując od tego, że zdecydowanie wolałem wtedy towarzystwo książek od kobiet. Aż poznałem ciebie, słodka.

- No już się nie przymilaj - fuknęła na niego, udobruchana i pocałowała go w czoło. Jejuuu, jak ja ich od razu pokochałam! Nigdy wcześniej nie widziałam tak udanego małżeństwa. Poprawka - nie widziałam żadnego udanego, chyba że ktoś chciał tak nazwać układy mojej babci i zwariowanego dziadka. - A gdzie te nasze książęta się podziały? Nie widać ich tyle, a bym już chciała wyściskać tego urwisa.

Córka Księżyca. RozmarzonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz