Rozdział 11

64 4 11
                                    

Coś drażniło mnie po policzku Fakturą przypominało trochę suchy, dojrzały kłos zboża. Strąciłam go, zmarszczyłam nos i otworzyłam jedno oko.

Leżałam wśród loków sapiącej przez sen Nastyi, poznałam po rdzawym kolorze. Jasna główka Eth ciążyła mi na brzuchu, Éowina zwisała gdzieś w tle - tylko doświadczona Lady Galadriela wiedziała, że upić się trzeba na kulturalnie i dystyngowanie pochrapywała na fotelu.

Zakłuło mnie w żołądku. To już dziś.

Próbowałam zbadać swoje uczucia. Dominował w nich stres. Nie tyle przed samą uroczystością, co przed zmianą. Od jutra zaczynała się moja i Legolasa wieczność. Nie miałam pojęcia, gdzie i jak ją spędzimy. Co ja bym dała, by móc to z nim omówić przed uroczystością. Ale nie zapowiadało się na to. Głupie elfickie tradycje.

Pomyślałam o mamie. W takim dniu powinna być ze mną. Podzielić się doświadczeniem i uspokoić. Nie miałam już do niej żalu, ale tęskniłam za nią, choć nie dzieliłam z nią ani jednego wspomnienia. Próbowałam wyobrazić sobie ślub rodziców, ale rysy mamy wciąż były zamazane. Dałam za wygraną.

Doszło do mnie, że przecież opuszczam ojca. Nie żebym jakoś często w ostatnich latach znajdowała się przy jego boku, ale tego dnia miałam się z nim rozstać w sposób udokumentowany. Legolas oficjalnie przejmie obowiązki chronienia mojego życia, zdrowia i honoru, a ja przyjmę jego nazwisko, będę strzec naszego ogniska domowego i przedłużę linię jego rodu, wszystko zgodnie ze słowami przysięgi.

Kończyła się pewna era. Obudziłam się ostatni raz jako Ithiliel Elrondriel. Od jutra Ithiliel Legolasbereth. Brzmi to nieźle.

Choć w gruncie rzeczy powinnam nazywać się Luaniel. Biologiczny ojciec dał mi cząstkę człowieczeństwa i nie zamierzałam się jej wyrzekać. Kimkolwiek był, czy chciał, czy nie powołał mnie do życia i byłam mu za to wdzięczna. Luan stworzył moje ciało, a Elrond to, kim jestem. Tyle im zawdzięczałam.

Stwierdziłam, że pasowałoby wstać. Gwałtownie uniosłam głowę z włosów Nastyi i omal nie opadłam na nie z powrotem. Czaszka chciała mi pęknąć. Oto ciemne strony mojego człowieczeństwa. W tym momencie zazdrościłam dziewczynom elfickiego zdrowia.

Wstałam, opanowałam mroczki przed oczami, narzuciłam cokolwiek na siebie i wyszłam do okna, by trochę ochłonąć.

- Nie wymiotuj, błagam - usłyszałam szept i prawie wypadłam przez okno.

- Przestałam kontrolować mój dar, czy ty gdzieś tu się kryjesz? - wyszeptałam, by nie budzić dziewczyn. Babcię w tym momencie ruszyłby jedynie niespodziewany atak smoka. A i w to wątpiłam.

- Siedzę na belce pod twoim oknem - odpowiedział mi szept, tłumiąc śmiech. - Zaraz nie wytrzymam, wdrapię się do ciebie i nie puszczę, póki nie będziesz na wieki moja.

- Ani się waż - próbowałam ukryć, jakie wrażenie na mnie wywołały te słowa. Romantyk. - Nie możemy się widzieć aż do wieczora.

- Ale słyszeć możemy? Cały tydzień strasznie zazdrościłem ci daru.

- Niepotrzebnie. Jeszcze go na tobie nie używałam. A kusiło.

- Serio? - zabrzmiał, jakby był zawiedziony. - Myślałem...

- Chcę, by pierwszy raz był wyjątkowy - przerwałam mu rozmarzona. - Zrobię to dziś w noc poślubną.

- Wiesz, że podczas standardowej nocy poślubnej robi się też inne rzeczy?

- Słyszałam. Miałam niemal całonocny wykład.

- Ja również. Faramir dał mi mnóstwo rad, ku rozpaczy Éomera i fascynacji Gimlego.

Córka Księżyca. RozmarzonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz