XVI

265 13 6
                                    

Z dedykacją dla _S4n4_. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba <3.

Wszedłem do szpitala. Nie no, raczej tam wbiegłem. Pomieszczenie było dość nowoczesne. Wszystkie ściany były białe z gdzieniegdzie porozwiesznymi obrazami. W środku panował istny chaos. Tutaj biegli lekarze, z drugiej strony jakieś osoby z teczkami w crocsach. Pełno było też zwykłych cywilów i rodzin. Porozglądałem się trochę i znalazłem recepcję.

Nie mogliśmy ruszać Kai'a z Perły, więc po prostu zdecydowaliśmy się kogoś zawołać. O ile się tak dało...

Podszedłem więc do recepcjonistki odkładakącej właśnie telefon.

- Ekhm. Dzień dobry? - moje przywitanie zabrzmiało trochę pytająco i niezręcznie.

Wężonka o różowych łuskach była stale wpatrzona w ekran komputera klikając energicznie w srebrną klawiaturę. Miała na sobie turkusowy strój z białymi rękawkami. Po chwili odwróciła głowę w moją stronę robiąc dziwną minę.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie ściągnąłem kaptura. Szybko więc go zdjąłem ukazując moją zmieszaną twarz i lekko spocone blond włosy.

- Mam nagły wypadek. - zacząłem trochę się jąkając - Nie możemy przyprowadzić tutaj poszkodowanego. Czy jest jakiś lekarz, który może pójść razem ze mną? Proszę.

- Jakiego rodzaju nagły wypadek? - dopytała się.

- On... - zaciąłem się i przypomniałem opowiadanie Bonzle - On ucierpiał w walce.

Recepcjonistka jakby niewzruszona znów wtopiła wzrok w monitor komputera. Ścisnąłem ze stresu jej biurko po czym moje rany na dłoniach zaczęły się sączyć i strasznie piec.

- Wygląda na to, że lekarz dostępny będzie za 3 godziny. - powiedziała spokojnym głosem.

- Nie mamy tyle czasu! - krzyknąłem chyba trochę za głośno i obracając się w koło na pięcie chwyciłem się za głowę.

- Przepraszam, ale nic na to nie poradzę. Proszę poczekać.

Wężonka wskazała następnej osobie w kolejce aby podeszła. Odszedłem od biurka. Mimowolnie usiadłem na jednym z wolnych krzeseł. 3 godziny!? Nie mamy tyle czasu, za żadne skarby...

Schowałem oczy w dłoniach i rozmyślałem nad tym co zrobić dalej. Nie miałem pojęcia ile jeszcze działać będzie herbata. Nie wiedziałem nic o aktualnym stanie mistrza ognia tracąc pół godziny na recepcji i w kolejkach.

Spojrzałem na moje dłonie. Były całe zakrwawione podobnie co do kolan. Po drugiej stronie długiego korytarza zauważyłem łazienkę. Zdecydowałem się tam pójść. W końcu powinienem sobie to przemyć aby nie spowodować zakażenia. Pchnąłem barkiem drzwi i skierowałem się w stronę umywalki. Włączyłem zimną wodę i oblałem ręce.

- Aah. - syknąłem z bólu, bo rany zaczęły strasznie piec.

Już miałem obmyć kolana kiedy ktoś dotknął mojego braku. Szybko się odwróciłem. Za mną stał chłopak. Miał może z 15 lub 16 lat. W sumie był chyba w wieku Arina. Jego promienną twarz zdobiły brązowe zmierzwione włosy i podobnego koloru oczy. W dodatku ubrany był w fioletową bluzę z małą, żółtą naszywką w kształcie kaptura ninja i czarne joggery. Lewą rękę miał w gipsie. Wydawało mi się, że skądś znałem tą twarz.

- Czy ty to zielony ninja? - spytał z entuzjazmem w głosie.

- Eee. - zatkało mnie. Serio tak się zmieniłem? - Tak, to ja Lloyd Garmadon.

- No nie wierzę! Słyszałem tylko o tym jak ostatnim razem uratowaliście świat przed fuzjowstrząsami. Sam starałem się pomagać, ale wylądowałem w tej całej dziurze i potem jak było po wszystkim to wróciłem... - opowiadał - Wtedy złamałem sobie rękę. Dzisiaj ściągają mi gips. Ale to nie pierwszy raz. Mi cały czas się takie rzeczy dzieją, więc jestem przyzwyczajony. Aaa i tak na marginesie to może mnie pamiętasz... Ten chłopak od gazet, Nelson. "Fioletowy ninja".

Come back || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz