XV

239 12 12
                                    

Czułem pustkę. Chciałem spokoju. Byłem załamany. Bezsilność zżerała mnie od środka. Miałem dosyć. Przestawałem rozumieć to co się dzieje.

Nadal klęczałem na podłodze salonu pełnego ogłamków szkła i gruzów ścian. Wszystko to wbijało mi się do kolan tworząc kłujący ból. Może nawet rany zaczęły już krwawić. Sam nie wiem. Z całych sił ściskałem swoje blond włosy ukrywając smutek i żal jaki wywołała we mnie ta cała scena. Dlaczego wszystko zawsze musi się walić akurat teraz... Dlaczego, Pierwszy Mistrzu Spinjitzu!?

Nagle poczułem jak ktoś chwyta mnie za ramię i podciąga w górę. Mimowolnie wstałem i zachwiałem się patrząc z góry na zniszczone pokoje. Gdzieniegdzie walały się jakieś miecze i shulikeny. Zidentyfikowałem też pełno dziur w posadzce. Odwróciłem się. Cole kurczowo trzymał mnie za ramię. Tak, oczywiście za te które miałem stłuczone. W dodatku ściskał jak na mistrza ziemi przystało. Nie byłem jednak zły. Pokazałem gestem żeby mnie puścił. Chyba doskonale zrozumiał , bo zrobił to od razu. Stanąłem o własnych siłach i przestałem oczy rękawem.

Teraz poczułem ogromne pieczenie w okolicach kolan. Miałem rozdarte spodnie z których sączyła się burgundowa maź. Otrzepałem szybko spodnie z pozostałych odłamków szkła przecinając sobie delikatnie opuszki palców. Nagle zza moich pleców usłyszałem czyjeś kroki. Odwróciłem się, a reszta zrobiła to samo.

- H-halo? Kto tam? - usłyszałem dobrze znany mi lekko skrzeczący głos.

- Panie Frohicki? - zachrypiałem i zobaczyłem sylwetkę pomocnika opiekuna klasztoru. - To my, ninja.

Żabopodobny ruszył w nasza stronę ściskając jakąś kartkę w dłoni. Wyglądało to jak list.

- Ja, ja nie wiem od czego zacząć... - powiedział zdezorientowanym głosem - Oni tutaj wpa-wparowali i... I po prostu ich porwali. Ja sprzątałem tak jak zawsze... I-i nie widziałem wszystkiego. Zostawili jedynie ten list. - podał mi do ręki zapieczętowaną kopertę.

Miała na sobie jakiś bardzo dziwny, nieznany mi wcześniej symbol. Przypominał trochę wilczego wojownika... Ale z drugiej strony był całkowicie inny. Otworzyłem kopertę i spojrzałem na krótki tekst.

- Mistrzowie Żywiołów. - odczytałem drżącym głosem - Mistrz lodu oraz błyskawic stawili opór przy zaproszeniu na Turniej Źródeł. Liczymy, że wy będziecie rozsądniejsi i przyjdziecie po dobroci. Zapraszamy do krainy Wyldness. Reszty dowiedzie się już na miejscu...

Skończyłem i upuściłem kartkę na ziemię.

- Czy tylko ja mam déjà vu... - odparł Cole.

- Nie. - dodałem nagle - To tak jakbyśmy przenieśli się w czasie. Ale tym razem warunkiem jest chyba samo przyjście. Mamy uczestniczyć w tym turnieju albo zostaniemy zaciągnięci siłą. Tak jak... - zacząłem się jąkać, a głos stawał się coraz miększy - Tak jak zostali potraktowani Zane i Jay...

- Spokojnie Lloyd... - odparła Nya takim głosem jakby sama powstrzymywała się od płaczu - Polecimy tam... I weźmiemy udział w tym głupim turnieju. Tylko po to aby ich znów uratować. Skończymy to.

- Nie damy im się. - dodał szybko Cole.

Uśmiechnąłem się lekko.

- A o co chodzi z turniejami? - spytała się nagle Wyldfire.

Cole cicho się zaśmiał.

- Przecież wam opowiadaliśmy razem z Lloydem! A jeśli potrzeba jeszcze raz to może nie teraz... - mina ninja ziemi z wesołej zrobiła się smutna i pełna żalu - Mamy teraz ważniejsze sprawy do roboty.

Mówiąc to spojrzał na zaparkowaną na nami Perłę. W końcu w środku nadal był jeszcze Kai. Trzeba było zacząć działać. I to szybko. Ostatnia wizja tylko pogarszała sprawę.

Come back || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz