V

276 13 0
                                    

Widziałem już mroczki pod oczami. Ktoś trzymał mnie za kaptur i miotał po ścianach jak jakąś zabawką. Czasem obrywałem jeszcze nunchako. Nie potrafiłem zidentyfikować przeciwnika. Za szybko przemieszczał się z miejsca na miejsce. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła mi się myśl, że atakują mnie trzy osoby. Naturalnie pozostali z Zakazanej Piątki. Nie zdziwiłbym się jakby rzeczywiście tak było bo uderzenia przypominały mi trochę Strzaskobrót. Nie mam pojęcia jakim cudem utrzymywałem się przy świadomości. Walnąłem o jedne ze schodów. Nikt nie podszedł. To była moja szansa na ucieczkę. Podniosłem powieki. Kątem oka zobaczyłem Bonzle otoczoną przez trójkę wojowników ubranych w ciemne szaty i posiadających charakterystyczne, azjatyckie kapelusze.

Niestety, ale to byli oni.

- Bonzle! - krzyknąłem i rzuciłem w przeciwników kulą ognia.

Trójka szybko odwróciła się w moją stronę. Jeden z nich pozostał z dziewczyną, ale o dziwo jej nie atakował. Pozostała dwójka ruszyła w moją stronę. Już tego żałowałem. Chwila! Przecież miałem przy sobie hak wspinaczkowy od Sory. Sięgnąłem do tylnej sakiewki i szybko wyjąłem hak. Zachaczyłem się o górną kondygnację schodów i przeniosłem na górę.

Tym sposobem zacząłem zyskiwać przewagę nad wojownikami. Hak zostawiał na ścianach i schodach ślady więc bez problemu wrócę zaraz po Bonzle. Członkowie Zakazanej Piątki nadal siedzieli mi na ogonie. Postanowiłem zatoczyć koło i wrócić od drugiej strony. Nie widziałem ich już za sobą. "Uciekłem haha!" - pomyślałem uradowany.

Nic bardziej mylnego. Wnet dotarłem do miejsca gdzie była Bonzle. Czekała tam cała trójka z nich. Jeden skorzystał ze Strzaskobrotu i powalił mnie na ziemię. Hak wypadł mi z ręki i poleciał w głąb jakiejś wąskiej przepaści.

- Nnie... - szepnąłem i zaraz syknąłem z bólu dostając mieczem w nadgarstek.

Cziecz zaczęła mi lecieć ciurkiem. Złapałem za dłoń aby zatamować krwawienie, jednak nic to nie dało. Chwyciłem w panice za kaptur i obwiązałem zranioną dłoń. Położyłem się nieruchomo.

- Czyli to ten był ofiarą? - spytał jeden z Zakazanych.

- Na to wygląda. - odpowiedział kolejny bardziej piskliwym głosem - A to jest to zaklęcie. - dodał.

- Dokładnie tak. - włączył się trzeci z najniższym głosem.

- Co wy chcecie ze mną zrobić!? - krzyknęła przerażona Bonzle.

Trójka zaśmiała się szyderczo.

- My? My nic. Sama za nas to zrobisz. - zaakcentował jeden.

- Co!? Co mam niby zrobić? - dodała jeszcze bardziej przestraszona.

- Otworzyć portal do wszystkich połączonych krain, słonko. - zaśmiał się.

- Nigdy! Nie otworzę nigdy więcej żadnego portalu!

- Ach tak? W takim razie twój przyjaciel zaraz pożegna się z życiem. - zamarłem.

Dostałem mieczem w kostkę. Znów czułem napływ krwi. Krzyknąłem z bólu i przewróciłem się na drugi bok. Wszystko piekło niesamowicie. Siła z jaką uderzali była nieprawdopodobna. Nie mogłem pojąć tego jak bezwzględni i okrutni muszą i musieli być. Najwyraźniej Egalt i Rontu naprawdę byli wielkimi bohaterami pokonując ich i zsyłając tutaj w przeszłości. Ale oni byli smokami, a my tylko ludźmi...

- Zostawicie go w spokoju! Nie widzicie, że on ledwo żyje?

- Zostawimy go, kiedy otworzysz ten głupi portal! - krzyknął jeden.

- Ja jestem zaklęciem! Nie wiem w jaki sposób mam otworzyć portal. Jestem tylko kluczem. - dodała cicho.

- No właśnie. Jesteś kluczem. Bez ciebie nic się nie uda. To ty nas zamknęłaś i ty nas uwolnisz. - głos podniósł drugi.

- Ale do rytuału potrzeba Krwawego Księżyca, który wzejdzie za tysiąc lat. - wtrąciłem się.

- Zamilcz! - kopnął mnie w plecy. Jęknąłem.- Ten wymiar jest całkowicie inny. To wymiar z którego pochodzi Krwawy Księżyc. On jest tutaj zawsze.

- Zawsze i wszędzie. - dodał ten piskliwy.

- Już po nas... - szepnąłem.

Kaptur ociekał już krwią, a ja sam kątem oka oglądałem przygotowywania. Wszystko działo się tak szybko. Pomiatali Bonzle jak lalką. Ustawiali w "odpowiednich miejscach" raz po jednej, a raz po drugiej stronie. Przynosili jakieś księgi. W ogóle skąd oni je mieli... Z zapałem szukali jakiś stron i zawzajem się obwiniali za ich brak. Czytali coś, a później znów szukali. Wyraźnie nie byli przygotowani. Wykorzystałem ten czas na odpoczynek. Starałem się nie ruszać i nie zwracać niepotrzebnej uwagi na siebie. Było to najwyraźniej ciężkie, z powodu bolących miejsc i niezatamowanych ran. W mojej głowie pojawiało się tysiąc różnych scenariuszy na minutę. Wykańczało mnie to totalnie. Miałem już kompletnie dość tego wszystkiego. Chciałem zobaczyć słońce, niebo, chmury, trwę i przede wszystkim przyjaciół! Miałem tego wszystkiego po dziurki w nosie. Totalnie.

- Zaczynajmy. - powiedział nagle jedne z nich.

- Tak jest. - dodał drugi - Zacznę czytać.

Wypowiadał jakieś skomplikowane nieznane mi słowa. Zewsząd zebrał się dym. Powoli otaczał całe pomieszczenie. Był bordowo-szary i niesamowicie gęsty. Zacząłem się dusić. Nagle ręce Zakazanego zaświeciły się na czerwono. Dymu było coraz więcej. Bonzle zaczęła się zmieniać. Znów stawała się tylko kulą chowjącą potężne zaklęcie. Nagle wszystko ucichło. Jednak nie na długo. Nastąpił wybuch. Dym całkowicie wyparował. Bonzle powróciła do swojego ciała szkieletu. Musieli zrobić coś źle. Trójka wojowników leżała ogłuszona na ziemi. Musiałem coś zrobić. Podniosłem się. Przez chwilę lekko się chwiałem. Rzuciłem na bok zakrwawiony kaptur. Wiedziałem co trzeba zrobić. Miałem tylko jedna próbę. Inaczej wszystko stracone. Stworzyłem spinjitzu. Było o wiele słabsze niż zazwyczaj, ale musiało mi w tej chwili wystarczyć. Przerodziłem spinjitzu w formę Wstającego Smoka. Podleciałem po trójkę zemdlałych Zakazanych. Mój smok chwycił ich w paszczę i zrzucił do przepaści. W tym momencie zabrakło mi sił. Smok zniknął, a ja leciałem. Nagle ktoś mnie złapał.

I to była ostatnia rzecz jaką wtedy poczułem.

Hejo!
Dzisiaj trochę mrocznie ;) Jak wam się podobało? W kolejnym rozdziale przenosimy się do naszych ninja!
Pozdrowienia!
~ Wasza Lidka <3

Come back || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz