VII

259 10 0
                                    

Cole ostrożnie wylądował Perłą na trawiastej polanie. Zeskoczyliśmy ze statku. Okolica była cicha. Trochę tak jakby nikt już od dawna się już tutaj nie zapuszczał. Trawa była wysoka, a drzewa pięły się ku górze puszczając kolejne kwiaty. Ruszyliśmy pod Świątynię Smoczego Kamienia. Oczywiście to ja musiałem iść pierwszy. Niezbyt czułem się na siłach, ale taka już jest rola zielonego ninja. Przedzieraliśmy się ostrożnie przez chaszcze, aż w końcu ujrzeliśmy ją w pełnej okazałości. Świątynia naprawdę zrobiła na nas ogromne wrażenie.

Tak pięknego miejsca nie widziałem od tej jednej pamiętnej chwili... Kiedy podróżowałem z moim ojcem, Garmadonem po dżungli "bez wyjścia". Nie pamiętałem już jej nazwy. Natrafiliśmy wtedy na piękną oazę otoczoną bezgraniczną puszczą. To miejsce na zawsze pozostanie mi w pamięci. Minęło tyle lat odkąd odbyłem tą podróż. Wtedy myślałem tylko o tym, aby ją ukończyć. Teraz pragnę cofnąć się w czasie. Przynajmniej nie miałbym tylu kontuzji i ran... Zaśmiałem się w duchu. Niestety była to prawda. Nie chciałem się oszukiwać w tej sprawie. Po połączeniu się wszystkich 16 krain na świecie zebrało się o wiele więcej antagonistów. Nie szło nam to na rękę. Zdecydowanie nie szło.

- Lloyd? Wszystko okej? - usłyszałem głos Arina.

Dopiero teraz zorientowałem się, że stałem w bezruchu wpatrzony w świątynię. Reszta była już daleko z przodu. Podbiegłem do nich szybko aby dotrzymać im kroku.

- Taa... Tylko się trochę zamyśliłem. - odpowiedziałem i poczułem na sobie podejrzliwy wzrok mistrzyni wody.

- To wygląda niesamowicie. - wypaliła jakby nie przejęta całą sytuacją Wyldfire.

- Muszę się z tobą zgodzić. - dodała Sora.

- Teraz tylko musimy znaleźć wejście do tego kolosa. - zauważył Cole, który stał już przy sadzawce.

Podeszliśmy do niego i zaczęliśmy się uważnie rozglądać. Samo przebywanie koło tej świątyni wzbudzało we mnie jakiś spokój wewnętrzny. To było naprawdę dziwne uczucie. Od dawna nie czułem harmonii. Głównie ze względu na dręczące mnie wizje. Były niesamowicie dziwne. Poniekąd jakby wysysały ze mnie całą energię. Po każdej następnej czułem się coraz słabszy i mniej istotny. Przytłaczało mnie to niesamowicie. Może powinienem był o tym komuś powiedzieć... Nie. Nie jestem jeszcze wystarczająco gotowy.

- Znalazłam coś! - krzyknęła nagle mistrzyni technologii - Lloyd, potrzebuję cię!

Podbiegłem do niej szybko. Oczom ukazał mi się bardzo dobrze znany mi symbol.

- To jest symbol mojego smoka źródła. - powiedziałem z przekonaniem. Przeszył mnie energiczny dreszcz - Może powinienem...

Nie zastanawiałem się zbyt długo. Kazałem wszystkim się odsunąć. Nadal byłem przekaźnikiem smoczej energii. Ostrożnie wycelowałem w znak mojego smoka. Stworzyłem kulę energii. Uniosłem się w powietrze na wysokość około pięciu metrów. Oczy zaświeciły mi się na kolor zielony. Poczułem, że to ten moment. Energia uderzyła w symbol tworząc rozbłysk białego światła. Już wiedziałem mroczki pod oczami. Bycie przekaźnikiem wysysało ze mnie masę energii. Kątem oka widziałem jeszcze jak w świątyni pojawia się szczelina prowadząca do biblioteki pełnej zwojów.

I na tym skończyła się moja świadomość. Zacząłem spadać.

Oczami Cole'a

Lloyd otworzył jaskinię, ale ja widziałem tylko jak zaczął spadać chyba z pięciu metrów. Zacząłem po niego biec. "Nie! Nie zdarzę!" - pomyślałem w panice. Użyłem swojej mocy. Wbiłem dłonie w ziemię. Zacząłem się łączyć z podłożem. Coś było nie tak. Nie potrafiłem go wyczuć. Musiałem coś zrobić, nie mogłem tego tak po prostu zostawić. Aż wreszcie... Tak! Udało mi się. Wzniosłem skalny kawał na wysokość około dwóch metrów. Powinno to minimalnie uśmierzyć jego upadek. Chłopak wpadł do niego. Ruszyłem się z miejsca i pobiegłem do stworzonej przed chwilą formacji skalnej. Lloyd leżał w jej środku. Sprawdziłem tętno.

- Oddycha... - opowiedziałem z ulgą i podniosłem go. Owszem był nieprzytomny, ale to już się zdarzało po tym kiedy używał energii smoków źródła. Musiał po prostu trochę odpocząć.

Zszedłem na dół do przyjaciół. Cały czas ściskałem w ramionach przyjaciela.

- Co z nim? - dopytywała Wyldfire.

- Wszystko będzie dobrze. - odpowiedziałem łamliwym głosem i ruszyłem w stronę świątyni. Dokładniej do szczeliny, którą otworzył wcześniej Lloyd.

Położyłem go delikatnie na stercie jakiś papierów. Było to jedyne adekwatne miejsce do odpoczynku w tej wielkiej bibliotece. Za mną do pomieszczenia weszła reszta ekipy. Zaczęły się poszukiwania. Poszukiwania jakiegoś znaku...

Oczami Lloyda

Znów poczułem swoje ciężkie powieki. Leżałem na czymś miękkim, ale nie było to na pewno łóżko. Otworzyłem powoli oczy. Siedziałem na jakiejś stercie papierów. Prozglądałem się. Zobaczyłem przyjaciół krzątających się po wielkiej bibliotece pełnej zwojów i księg. Wstałem.

- Chyba dobrze sobie radzicie. - zaśmiałem się.

- Lloyd! - podeszła do mnie Sora. - Jak dobrze, że się obudziłeś. Czego mamy szukać?

- W jednej z wizji widziałem złotą księgę. Bardzo możliwe, że chodzi tutaj właśnie o nią. - odpowiedziałem.

Po moich słowach wszyscy się uśmiechnęli i powrócili do poszukiwań. Jedynie Cole był jakiś przygaszony. Podszedłem do niego.

- Hej, co jest? - spytałem się mistrza ziemi.

- Co, ja!? Nie, wszystko w porządku... - odpowiedział trochę zmieszany.

- Przecież widzę, że coś jest nie tak... - dodałem cicho.

- No dobra, masz mnie. - usiadł na ziemię i schował twarz w dłoniach. - Po prostu kiedy chciałem cię złapać to bym nie zdążył. Pomyślałem, że użyję swojej mocy, ale ziemia nie chciała mnie słuchać. Ona krzyczy. Coś wyraźnie jest z nią nie tak, ale nie potrafię do końca tego rozgryźć.

- Ale uratowałeś mnie. - zaznaczyłem.

- Ledwo co. Nie wybaczyłbym sobie gdybym tego nie zrobił. - zająknął się - I tak już zbyt wiele przeszedłeś.

- Wszyscy wiele przeszliśmy i to w cale nie znaczy, że nie popełniamy błędów. - położyłem dłoń na jego ramieniu - To dzięki nim się uczymy i idziemy do przodu. To po prostu kolej rzeczy.

- Masz rację. - uśmiechnął się blado - Mówisz jak Mistrz Wu.

Zaśmiałem się.

"Mistrzu... Kiedy do nas wrócisz?" - w mojej głowie pojawiło się pytanie.

Nagle usłyszałem huk. Coś spadło na ziemię.

- Cole! Lloyd! - krzyknęła Nya - Mamy księgę!

Podbiegliśmy do miejsca zdarzenia. Ninja wody podała mi ją do rąk. Bił od niej złoty blask. Strony były nieskazitelnie czyste. Tak jakby nikt wcześniej jej nie dotykał.

Znaleźliśmy klucz. Już nic nam nie pszkodzi. Prawda?

Siemaneczko!
Jak wam się podobała cześć 7? Następna za to będzie specjalnie dla fanów Jay'a! Szykujcie się na kontynuację.
~ Wasza Lidka <3

Come back || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz