Rozdział trzydziesty

276 30 362
                                    

– Nie wejdę na Iskierkę, dopóki nie powie mi pan prawdy. Co się dzieje z Eve?

– Owszem, za szybko nie wejdziesz, bo jeśli nie będziesz się słuchać, najpierw zrobisz trzydzieści pompek.

– Proszę mi powiedzieć! Mam prawo wiedzieć. Ona jest moją uczennicą. Nie pana, nie kogoś innego. Moją! – Podkreślam głośno i wyraźnie. Cudem nie tupię nogą.

Trener sam napisał, że jestem uparta jak osioł, więc nie powinien się dziwić mojemu zachowaniu. Nie zamierzam odpuścić. Za bardzo mi zależy. No i mam prawo wiedzieć! Nawet Ron dosłownie kilka minut temu tak stwierdził, zanim uciekł przede mną na drugi koniec stadniny. Nie zdążyłam go nawet spytać o randkę z tamtą tajemniczą dziewczyną.

Z Eve dzieje się coś bardzo złego, teraz czuję to jeszcze mocniej. Mogłabym założyć się o mój rower.

– Ty naprawdę nie wejdziesz na Iskierkę. Nawet gdybym kazał ci zrobić pięćdziesiąt pompek. – Pan Parker bardziej stwierdza, niż pyta.

Kiwam głową. Dobrze, że to zrozumiał.

– Nawet sto. Zostanę do jutra, jeśli będę musiała.

Zapada cisza, podczas której mierzymy się na spojrzenia, a świat wokół, nawet konie, nie istnieje. A potem pan Parker spuszcza wzrok. Bo wie, że ja mam prawo wiedzieć. I wie, że nie ma do powiedzenia nic dobrego.

Drżę.

– Dobrze powiem ci. Tylko, proszę... nie panikuj.

Prycham cicho pod nosem. Czy komuś kiedykolwiek pomogły takie słowa? Ponadto ja wolę nieprzyjemną wiedzę niż jeszcze gorszą niewiedzę. Mam naprawdę bujną wyobraźnię, a poza tym spędziłam zbyt dużo czasu z mamą robiącą dobrą minę do złej gry. Jak wiemy, nie skończyło się to dobrze.

I nadal się nie kończy. Odkąd ponad tydzień temu Vernon wyjechał służbowo do San Francisco, jakoś przycichła. Niby ze mną rozmawia, niby je, niby bierze leki i niby nawet czasem się uśmiecha, ale ja widzę, że jest gorzej. Nasze rozmowy znów są totalnie powierzchowne, a ponadto nie poszła na psychoterapię, twierdząc, że jest przemęczona ciągłymi dodatkowymi zebraniami w pracy, a potem cały wieczór spędziła przed telewizorem. Znów wpada w tryb autopilota, co nigdy nie kończy się dobrze. Szczególnie że ja wiem dlaczego.

Zbliża się rocznica ślubu z tatą.

Przedwczoraj w desperacji poprosiłam ciocię, żeby z nią porozmawiała, ale mama ją zbyła. Vernona też zbywa. Jakby była zła, że wyjechał. A on przecież nie miał wyboru. Jest wkurzony, że nie może się urwać. Powiedział mi to wczoraj przez telefon... zresztą sama to wyczułam. Czuje dokładnie to samo, co ja. Słowa nie są potrzebne.

A bezsilność dobija, jak zwykle.

– Eve jest chora. Poważnie. – Słyszę głos trenera. Mam wrażenie, że to mój zafrasowany mózg wymyślił te słowa, ale wystarczy jedno spojrzenie na pana Parkera, bym dostrzegła w jego oczach prawdziwy smutek. Coś, czego dotychczas nigdy u niego nie widziałam.

Oblewa mnie zimny pot. Stanowczo zbyt znajomy. Mimo że nie wiem praktycznie nic, to czuję, że to nowotwór. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć.

– Z tego, co wiem, jest w szpitalu i szybko nie wyjdzie – wyznaje tym czasem pan Parker. – Nie wiem, co dokładnie jej dolega. Jej rodzice odwołali tutaj zajęcia bezterminowo.

Ostatnie słowa ledwo do mnie docierają. W głowie czuję coraz głośniejszy szum, który powoli staje się nie do zniesienia. Chciałabym wedrzeć się do własnego mózgu i po prostu to wyłączyć...

Co o mnie myślisz (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz