We środę dwudziestego drugiego listopada, niemal dwa tygodnie od rozpoczęcia przyjmowania leków, budzę się z myślą inną niż ta, by dalej iść spać.
Nie oznacza to, że koniecznie chcę wstawać, a tym bardziej gdzieś wychodzić albo spotykać się z ludźmi.
Ale nie chcę spać ani leżeć. Mam ochotę coś zrobić. Nie wiem co. Ale to dziwne uczucie niebędące niemocą jest całkiem miłe. I pojawiło się szybciej, niż zapowiadała doktor Clarkson.
Nie powinnam dawać sobie złudnych nadziei.
Na śniadanie schodzę do jadalni i zjadam więcej owsianki niż zwykle, a potem robię sobie i pałaszuję kanapkę z masłem orzechowym. Mama i Vernon patrzą na mnie z zaskoczeniem i uśmiechają się do mnie i do siebie nawzajem. Jak zwykle zagadują mnie na jakieś naturalne tematy, a ja – również jak zwykle – staram się odpowiadać w miarę pełnymi zdaniami. Różnica polega na tym, że nie tracę na to resztek energii.
Jest całkiem w porządku.
Gdy Vernon wychodzi, a mama siada do pracy zdalnej, wracam na górę, aby się umyć, a potem po raz pierwszy od dwóch tygodni siadam na kanapie w salonie i biorę jedną z kobiecych gazet mamy. Nie mam pojęcia, czemu kupuje je w wersji papierowej, szczególnie odkąd Vernon kupił jej na urodziny czytnik e-booków. Wiem za to, że wyraźnie się cieszy z mojej obecności. Nawet mi to mówi, a w jej oczach jak zwykle widzę troskę.
Dobrze, że w końcu jest z nią lepiej. Może ze mną też będzie?
Rozpoczynam przeglądać gazetę z dość dużym zainteresowaniem, ale treść artykułów nie bardzo mi się podoba. Zdecydowana większość dotyczy związków, a to ostatnie, o czym chcę myśleć. Kwestia przyjaźni też jest problematyczna. Od prawie dwóch tygodni nie widziałam się z moimi bliskimi znajomymi. Ledwo rozmawiam przez telefon z Nataszą i Sharon. Wiem, że nie powiedziały reszcie, co mi jest. Inaczej Sam nie próbowałby tak rozpaczliwie się do mnie dobijać, aż w końcu – po tym, kiedy przedwczoraj Vernon stanowczo mu powiedział, żeby więcej nie przychodził – nie wysłałby tutaj Marka.
Tak, Mark był u mnie wczoraj. Vernon go nie wpuścił. Zachowuje się jak mój ochroniarz ochroniarz, za co jestem wdzięczna. Jestem też pewna, że to Sam podał swojemu przyjacielowi mój adres, bo raczej nie Natasza. Może i jest zakochana w Marku i podejrzewam, że z nim chodzi (tylko nie powiedziała mi o tym ze względu na mój stan), ale wątpię, by zrobiła coś takiego za plecami.
Na nią byłabym zła za taką samowolkę, bo nie miałaby wytłumaczenia. Ale Sam ma. Z pewnością czuje się winny, a nie ma pojęcia, że nie dokucza mi tylko smutek spowodowany naszym rozstaniem. Jakiś tydzień temu napisałam mu, że jestem chora, ale to nie jego wina i żeby się nie przejmował. Najwyraźniej nie uwierzył. Trudno się dziwić, też bym nie uwierzyła, szczególnie że od tamtej pory już się do niego nie odezwałam.
I choć nadal mam na to siły, to dziś coś zmieniło. Zupełnie jakbym cieszyła się, że się mną interesują. To znaczy, sama nie wiem, czy to szczęście. Nie jest to specjalnie radosne uczucie, ale daleko mu od niemocy, którą niestety znam aż za dobrze.
Odkładam gazetę i wyglądam za okno. Jak zwykle świeci słońce. Słońce przyciągające mnie do siebie bardziej niż cokolwiek od dwóch tygodni, nawet trening z Iskierką, na który w ten poniedziałek po raz pierwszy od wielu lat nie poszłam. Byłam za to na kolejnej sesji terapeutycznej, ale wtedy – co dziwne – akurat padało.
– Mamo, chcę wyjść po zakupy – mówię pod wpływem impulsu na tyle głośno, żeby mnie usłyszała. – Kupię owoce na malinową chmurkę.
– Do... dobrze – odpowiada wyraźnie zaskoczona. Ciekawe, czym bardziej. Tym, że odezwałam się sama z siebie i chcę wyjść czy może tym, że zarejestrowałam, jak mówiła, że zrobi ciasto. – Pójść z tobą? Mogę się wyrwać za jakąś godzinkę, półtorej.
CZYTASZ
Co o mnie myślisz (zakończona)
Novela JuvenilMegan Clark nie jest miła ani koleżeńska. Jest za to znana w całej szkole. Dba tylko o własny interes i nie ma sentymentów. Ma za to ambicje. Chce dostać się do dobrego college'u jak najdalej od Florydy, wygrać kolejne zawody w skokach konnych i poz...