Rozdział siedemnasty

359 34 445
                                    

Widok portu jak zwykle mnie uspokaja. Nie wiem, czy to prawidłowość właściwa tylko dla Tampy, ale to jedyne znane mi miejsce, w którym obecność wody nie sprawia mi problemu. Oczywiście, znajduję się od niej w bezpiecznej odległości. Jestem pewna, że gdybym podeszła za blisko, strach by powrócił. A ponadto nie mogłabym wtedy podziwiać ogromnych statków, które podobnie jak samoloty od zawsze mnie zachwycają i onieśmielają jednocześnie. Że też tak wielkie, majestatyczne maszyny są w stanie tak szybko się poruszać!

Przypatruję się z lekką zazdrością na wchodzących na jeden z okrętów ludzi, gdy przerywa mi nadejście Sharon.

– Cześć, myślałam, że nigdy tu nie dojadę. Był jakiś wypadek i mój autobus utknął w korku. Koniec końców kierowca nas wypuścił i resztę drogi przeszłam na piechotę.

– Nieźle, ile miałaś do przejścia? – pytam, przypatrując się jej uważnie. Jest nieco zarumieniona, a z jej warkocza wymsknęło się kilka kosmyków.

– Jakieś dwadzieścia minut. Dlatego się trochę spóźniłam, sorry.

– Tylko... pięć minut – stwierdzam, spojrzawszy na smartwatcha. Myślałam, że jeszcze nie nadeszła godzina naszego spotkania, ale najwyraźniej zapatrzyłam się w statki bardziej, niż myślałam. To dziwne, ja zawsze zwracam uwagę na punktualność. – Szybko chodzisz.

– No, Robert mówi, że mogłabym startować w jakichś marszach. – Sharon uśmiecha się, a mnie na dźwięk jego imienia coś ściska w żołądku. – Ale to nie dla mnie. Chodzenie to dla mnie rozrywka, a za sport uważam pływanie albo jazdę na rowerze.

Przypomniawszy sobie Roberta z deską surfingową, otwieram usta, ale szybko je zamykam. Nie powiedziałam Sharon, że wpadłam na niego w weekend – bo niby dlaczego bym miała? – więc i teraz nie zamierzam do tego nawiązywać. On pewnie też milczał.

– Zupełnie co innego niż konie albo cheerleadering – dodaje Sharon, która wie już o obu moich pozalekcyjnych aktywnościach, bo prawdziwą pasją jest tylko to pierwsze.

– Cóż, czasem na rowerze też można poczuć powiew wolności, ale trzeba bardziej się postarać niż podczas jazdy konnej. Przejdziemy się? – Wskazuję migoczący w oddali ocean.

– Jasne. Tylko już wolniej, proszę. Wystarczająco mi gorąco.

– To może napijemy się lemoniady czy coś? Wiem, gdzie niedaleko jest naprawdę dobra lemoniada.

Mam wrażenie, że Sharon krzywi się odruchowo, ale szybko się uśmiecha i odpowiada:

– Jasne. Prowadź.

Po kilkuminutowym marszu, podczas którego rozmawiamy o szkole, docieramy do celu.

– Wow, tylko sześć osób przed nami – stwierdzam zaskoczona, gdy ustawiamy się na końcu kolejki. – Zazwyczaj to miejsce pęka w szwach.

– OK, myślałam, że to sporo, ale najwyraźniej mamy szczęście. O, są lody. Kocham lody! – Oczy Sharon aż błyszczą na ich widok.

– Są tu naprawdę dobre – przyznaję. – Szczególnie polecam waniliowe i sorbet cytrynowy, o ile lubisz sorbety.

– Nie przepadam, ale wanilię ubóstwiam! Powiedz, co tam się u ciebie działo przez ostatnie dni. – Sharon wbija we mnie zaciekawione spojrzenie, a mnie na chwilę zatyka.

Nie słyszę w jej pytaniu urazy, nie dostrzegam też niczego takiego na pełnej radości twarzy. Nie sądzę, żeby Sharon oczekiwała, że będę się jej tłumaczyć, ani że chciałaby wracać do naszej poprzedniej rozmowy, co mnie cieszy, ponieważ ja też nie mam na to nastroju. Chcę się zrelaksować i spędzić miło czas. Pewnie to oznacza, że tym bardziej jestem suką, bo przecież nie nadaję się do przyjaźni, a Sharon zapewne jej ode mnie oczekuje, ale nie zamierzam nad tym teraz rozmyślać.

Co o mnie myślisz (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz