Rozdział trzydziesty piąty

183 26 506
                                    


– Zaczniesz jednak od kardiologii dziecięcej, nie pediatrii ogólnej. Tam brakuje najwięcej wolontariuszy – mruczy pod nosem chuda jak tyczka pielęgniarka, nawet na mnie nie patrząc. – No co tak stoisz, idź!

Gryzę się w język, żeby nic nie powiedzieć. Nie chcę bawić się w pyskówki, ale ta kobieta jest straszna. Nie mam pojęcia, czemu została pielęgniarką. To pewnie przez ten swój antyspołeczny charakter pracuje w administracji i rozdziela wolontariuszy po szpitalu.

Tak czy siak cieszę się, że nie muszę spędzać z nią ani sekundy dłużej. Z prędkością światła chowam do plecaka T-shirt, identyfikator i dokumenty, które właśnie mi przekazała, i opuszczam jej duszny gabinet. Niby jest tam klimatyzacja, ale przez wszechobecną lawendę można się udusić.

Dopiero na korytarzu uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, gdzie jest kardiologia dziecięca. Sprawdziłam, gdzie jest oddział ogólny, od którego miałam zacząć, ale kardiologia? Jak znajdę ten cholerny oddział?! Ta baba na pewno chciała zrobić mi na złość. To, że rzekomo na kardiologii dziecięcej brakuje najwięcej wolontariuszy, na bank jest kłamstwem!

Nie mogę jednak nic z tym zrobić, a gdy będę dalej się złościć, stracę jeszcze więcej czasu, którego już nie mam. Postanawiam wycofać się do holu głównego, ale nawet to nie jest łatwe. Od razu mylę klatki schodowe i zjeżdżam windą w nieznane mi rejony. Jako że nie posiadam czegoś takiego jak zmysł orientacji w terenie, błądzę po szpitalu przez jakieś piętnaście minut. Z sekundy na sekundę frustruję się coraz bardziej. Co z tego, że pytam prawie każdego o drogę, skoro zaraz znów ją mylę?!

Trafiam na oddział kardiologiczny dopiero wtedy, gdy niechcący wpadam na kilka lat starszego wolontariusza, który zobaczywszy moją desperację, zaprowadza mnie pod same drzwi.

– To tutaj – informuje mnie z uśmiechem. – Na przyszłość nie wchodź głównym wejściem, tylko od razu...

– Tak, tak, wiem – przerywam, chcąc jak najszybciej przerwać krępującą sytuację. Nie dość, że przed chwilą prawie go staranowałam, to jeszcze zrobiłam z siebie idiotkę, przyznając, że szukam kardiologii już tak długo. W dodatku ten chłopak jest przystojny i cały czas się na mnie patrzy, a ja nie potrzebuję kolejnego problemu. – Muszę iść, jestem już spóźniona. Dzięki za pomoc, pa!

Korzystając z tego, że drzwi akurat się otwierają i z oddziału wychodzi jakieś małżeństwo, wsuwam się zwinnie do środka.

– Może spotkamy się kiedyś na lunchu w stołówce? – woła za mną wolontariusz, ale ja tylko niedbale macham mu na pożegnanie. Lada chwila automatyczne drzwi zasuwają się całkowicie, a ja nie muszę sobie dłużej zawracać nim głowy.

Szczególnie że naprawdę nie mam czasu.

Przez te cholerne poszukiwania jestem spóźniona na spotkanie prawie dziesięć minut. Nienawidzę, gdy ktoś się spóźnia i nawet nic nie powie, a teraz to ja się w ten sposób zachowałam.

– Dzień dobry, gdzie znajdę doktor Prince? – pytam przechodzącą obok pielęgniarkę ubraną w błękitny scrub z małymi serduszkami.

Dobrze, że na neurologii nie były to mózgi. 

– Jesteś wolontariuszką? – odpowiadam pytaniem na pytanie, a ja kiwam głową. – Spotkanie już się zaczęło. Idź do świetlicy. Drugie drzwi od końca. – Macha ręką w odpowiednim kierunku. – Nie martw się, doktor Prince nie będzie się czepiał spóźnienia – dodaje, widząc moją nietęgą minę. – Sam spóźnia się prawie codziennie.

Z ulgą wypuszczam powietrze i uśmiecham się do niej lekko.

Idąc do świetlicy, rozglądam się po oddziale. Korytarz jest pusty. Pacjenci siedzą w swoich salach albo w miejscu, o którym jeszcze nie wiem. Drzwi do jednego pokoju są uchylone i dostrzegam, że dzieciaki coś jedzą. To pora lunchu.

Co o mnie myślisz (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz