Rozdział siódmy

457 44 642
                                    

            Niedziela to był jakiś koszmar. Nie mogłam usiedzieć ani w salonie, bo nie miałam ochoty rozmawiać z mamą, która najwyraźniej podzielała moje zdanie, ani w swoim pokoju. I to nawet nie dlatego, że próbowałam uczyć się matmy. Z góry uznałam, że to nie miałoby sensu.

To przez tę piekielną imprezę. Przez cały dzień miałam wrażenie, że na moim nadgarstku znajduje się zimne ostrze noża. Gdy zamykałam oczy, widziałam przerażenie wymalowane na twarzy Sharon. W uszach natomiast brzęczał mi śmiech tamtego gnoja.

A gdyby tego było mało, Sharon, która – jak dowiedziałam się z facebooka – ma na nazwisko Wallace i chodzi do jednego z państwowych liceów na północy miasta – wysłała mi zaproszenie do znajomych i zaproponowała na messengerze wyjście na kawę już z samego rana. Przez jakiś czas nie odpisywałam, ale przez wspomnienie jej przerażonych, błękitnych oczu nie byłam w stanie jej zignorować. Zgodziłam się na spotkanie w środę, ale wymusiłam zmianę lokalizacji na znacznie mniej fancy. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek z moich znajomych nas spotkał.

Dzisiejszy dzień, poniedziałek, wcale nie zaczął się lepiej. Spałam co prawda dłużej niż poprzedniej nocy, ale i tak dwa razy wybudziłam się z powodu koszmarów. O tyle dobrze, że nie muszę spędzać kolejnego dnia w domu, a po południu w końcu idę do stadniny. Problem polega na tym, że zanim przejadę się na Iskierce, przez godzinę będę musiała uczyć jakąś małolatę, jak zakładać siodło i wchodzić na konia.

            – Cześć, jak tam, odespałaś imprezę? – Wyrywa mnie z zamyślenia Sam, który całuje mnie w policzek i siada obok mnie na murku od strony boisk.

            Jednak komuś udało się mnie tu znaleźć. Na szczęście ze wszystkich osób, które mogłyby to zrobić, jest to właśnie on. Jego widok jakoś mnie nie denerwuje. Uśmiecham się do niego lekko i aż żałuję, że nie mogę być z nim szczera. Nie mam zamiaru pozwolić, by poznał moje słabości.

            – Tak. – Wczoraj zbyłam go zmęczeniem, ale dzisiaj nie zamierzam go olewać. Lubię się z nim całować i czuję, że poprawi mi humor. – A ty? Długo jeszcze zostałeś?

– Z godzinę dłużej niż ty. Bez ciebie nie było tak fajnie. – Wzrusza ramionami i uśmiecha się, a prawy dołeczek jak zwykle przyciąga moją uwagę. – Z babcią w porządku?

Przez chwilę patrzę na niego zaskoczona. Może i chce mi się spać, ale napiłam się rano kawy, więc powinnam lepiej kojarzyć. O co mu... A no tak!

Jako że postanowiłam nie mówić mu o tym, co zdarzyło się w pokoju gościnnym Gregorów, sprzedałam pierwszą lepszą wymówkę tłumaczącą moją nagłą ewakuację z imprezy. Gorzej, że przez skojarzenie błękitnych oczu Sharon z babcią Mary to jej użyłam jako wymówki. Teraz będę musiała wmówić Samowi, że przejęłam się stanem zdrowia „lady" Rose, bo trudno byłoby odwiedzać kogoś, kto nie żyje od kilku lat. Nie planuję co prawda jakoś specjalnie poznawać Ratkosky'ego z moją rodzinką, ale jeśliby kiedyś do mnie wpadł albo dopytywał o babcię, wolę postawić sprawę jasno, nawet jeśli oznaczałoby to dalsze kłamanie.

Na pewno nie zamierzam powiedzieć mu o tamtym facecie ani Sharon. Wszystko wskazuje na to, że prócz Ivy i Paula Gregora nikt ze szkoły nie wie, że brałam bezpośredni udział w tamtej akcji, i tak ma pozostać.

– W porządku. Okazało się, że to zwykła niestrawność po barbecue. Mój ojczym niepotrzebnie nakręcił aferę. Chodzi o jego mamę, jakby co – tłumaczę. Muszę pamiętać, żeby to samo powiedzieć dziewczynom, jeśliby dopytywały.

– A... – Sam waha się przez chwilę – ty dobrze się czujesz?

– Jasne. Nie ma dzisiaj matmy, więc może być. – Tym razem odpowiadam całkiem szczerze.

Co o mnie myślisz (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz