*THERON*
Gdy Dave zadzwonił, zapraszając mnie do siebie, w pierwszym odruchu zdecydowanie odmówiłem. Ostatnim, czego dziś chciałem, to być świadkiem upadku cywilizacji. Dosyć miałem na głowie, ażeby użerać się z ludźmi sądzącymi, iż są władcami świata, zwłaszcza jeśli wypili odrobinę zbyt dużo. Poza tym mieszkał z Cindy, a obecność jego siostry również komplikowała sprawę.
Cindy egzystowała w błędnym przekonaniu, że kiedykolwiek zwrócę na nią uwagę. Zwracałem, traktując niczym młodszą siostrę, dopóki nie zorientowałem się, że w jej głowie nasza relacja prezentuje się totalnie inaczej aniżeli w rzeczywistości. Dorastaliśmy razem, fakt, ale prócz przyjacielskiej relacji nic mnie z nią nie mogło połączyć. Cindy natomiast oczekiwała uczucia, a jeśli nie o miłość chodziło, to o wpływy.
Przy mym boku byłaby niemal najbardziej znaną personą naszej społeczności, a odkąd ojciec poszerzył mój zakres obowiązków, ogłaszając publicznie, że lada moment zwolni stanowisko na rzecz mego brata, większość kobiet należących do naszej społeczności pragnęła owinąć sobie Argona oraz mnie wokół palca. W końcu miałem zostać betą, on alfą, natomiast Cindy zależało na pławieniu się w luksusach wynikających z pozycji.
Jednocześnie nie była wyjątkiem pod żadnym innym względem, upodabniając się do pozostałych. Pojęcia nie miałem, czy jej postępowanie stanowiło efekt wpływu innych, czy może sama ostrzyła sobie na mnie zęby, ale nie interesowała mnie w ten sposób. Pomijając fakt, iż nie czułem przy niej tej chemii, o której niejednokrotnie rozprawiali moi rodzice, zwyczajnie nie mieściła się w ramach mych upodobań.
Cindy z uporem maniaka starała się wpasować w powszechnie wyznawany kanon piękna, który w moim pojęciu z estetyką niewiele miał wspólnego. Wystające kości i ciało obleczone skórą odpychało zamiast przyciągać. Gdy widziałem kolejną dziewczynę maskującą głód sałatą, zwyczajnie robiło mi się jej żal. Mogłem co najwyżej poszukać takiej pannie kontaktu do kliniki leczącej anoreksję bądź bulimię, w zależności od preferencji tyczących reżimu dbania o wagę. Ona też by znalazłaby sobie tam miejsce.
Tymczasem zawitałem w domu Dave'a Brevila. Dzisiejszego wieczoru nawet ojciec mnie zaskoczył, sugerując, iż powinienem się wybrać do starego przyjaciela. Mówił, że nie samą pracą człowiek żyje, a odpoczynek jest równie ważny i w moim życiu brakuje równowagi. No, i bardzo lubił Dave'a, traktując go niczym rodzonego syna. Do dziś chyba nie pojmował, dlaczego mężczyzna zdecydował się wyprowadzić, aby zamieszkać pośród przeciętnych ludzi.
Koniec końców dałem się namówić, witając na obrzeżach Moonbluff. Byłem tutaj pierwszy raz, odkąd kumpel przeniósł się do miasta. Wcześniej raczej nie opuszczałem naszej osady skrytej pośród drzew i z dala od ciekawskich spojrzeń, chociaż po prawdzie miasteczko leżało jeszcze na naszym terytorium. Częściowo przynajmniej, bo podobnie jak pokaźna część lasu stanowiło miejsce sporne, o które bojowaliśmy od lat z watahą z Glassdell. Tu jednak byłem u siebie.
Zgodnie z moimi przewidywaniami Cindy obskakiwała mnie od samego przekroczenia progu, proponując to alkohol, to przekąskę, a jeśli nic nie wciskała mi akurat w dłoń, łasiła się do mnie niczym napalona kotka w rui. Wiedziałem jednak, że zachowanie blondyny nie było spowodowane hormonami, bowiem ten okres w roku, kiedy otępiały nas, przesłaniając wszelkie przejawy zdroworozsądkowego myślenia, jeszcze nie nadszedł. Jednak nawet wtedy szukając spełnienia oraz upustu nagromadzonych żądzy, nigdy nie wybrałem jej na swoją partnerkę ani nigdy nie dałem złudnej nadziei.
Chcąc jak najprzyjemniej spędzić czas z przyjacielem, przestałem zwracać większą uwagę na jego siostrę, a skupiłem się na nowych znajomościach. Okazało się, że Dave błyskawicznie znalazł tu sobie przyjaciół, choć do swego najbliższego grona dopuszczał dwóch. Dokładnie tak samo działało to w każdej prawidłowo rozwijającej się watasze, gdzie przywódca najściślejszą współpracę podejmował z dwoma samodzielnie wybranymi, najbardziej zaufanymi członkami stada. Zdawałem sobie jednak sprawę, że Dave absolutnie nie chciał zakładać własnego stada, a jego znajomi to zwykłe, pozbawione magii istoty.
CZYTASZ
Klątwa błękitnej pełni | Bracia Shade #1 [ZAKOŃCZONE]
WerewolfSelene jest domatorką w pełnym znaczeniu tego słowa. Niechętnie wyściubia nos z domu, nie posiada grona znajomych, a nawet pracę wykonuje zdalnie. I wszystko szłoby jak z płatka, gdyby nie starsza siostra, która przymusza ją do udziału w domówce zor...