Rozdział 12

636 48 28
                                    

*THERON*

Jak na dłoni widziałem skonsternowanie luny. Zdawała się otumaniona i zdezorientowana. Miała ku temu prawo, wszak pamiętałem o jej ludzkim pochodzeniu. Stałem cierpliwie, czekając na reakcję, kiedy dochodziła wolno do siebie. Dopiero co naznaczyłem ją ugryzieniem Mergo, a to wywoływało w ciele realne reakcje chemiczne, które musiała przyswoić, pozwalając organizmowi się dostosować.

Nasze oddechy mieszały się ze sobą. Czułem ciepło wypływające spomiędzy warg partnerki, podczas gdy uważnie obserwowałem jej oblicze. Musiałem być gotów do podjęcia riposty bez względu na zachowanie, jakie zamierzała zademonstrować. Spojrzeniem ledwie na moment zsunąłem na odsłonięty ślad ugryzienia. Z trudem powstrzymałem Mergo przed przesunięciem po nim językiem. Chciałem koniecznie ulżyć lunie, ale jednocześnie pragnąłem, by wreszcie zaakceptowała decyzję księżyca. I moją.

– Czy ty... ty mnie... właśnie ugryzłeś?

– Miałem cię oznaczyć – oznajmiłem z nieskrywaną dumą, chociaż bardzo starałem się brzmieć zwyczajnie. – Oznaczyłem.

– Jesteś nienormalny – zawyrokowała, po czym spróbowała odepchnąć mnie od siebie. Naparłem na nią mocniej. Nie mogła się już ode mnie uwolnić. Od teraz wszystkie wilki miały czuć od Selene mój indywidualny zapach oznajmiający im, komu została przeznaczona. Podjęła walkę, pięściami ulokowanymi na mej piersi usiłując mnie odsunąć. Mergo również naprężył mięśnie. – Puść mnie – wycedziła rozjuszona. – Puszczaj, idioto.

– Nie – rzekłem spokojnie.

Mimo uszu puściłem wyzwisko. Selene szarpała się, wkładając całą swoją siłę w ofensywę. Mergo zareagował, a warknięcie wydarło się z mej klatki. Teraz, kiedy była już nasza, musiała zacząć respektować wilcze prawo, a zgodnie z nim to zdanie Mergo miało brzmieć jako ostatnie. Wskutek wyraźnych wibracji zamarła, a następnie zerknęła na mnie niepewnie. Nie chciałem nawet brać pod uwagę, że drżące tęczówki były przejawem strachu.

– Zostaw mnie – nakazała, chrypiąc nieznacznie. Oczy zalśniły od gromadzących się łez. – Kim ty, do diabła, jesteś?

– Twoim partnerem, luno.

– Przestań! – krzyknęła. – Nie opowiadaj takich rzeczy!

– Kiedy to prawda.

– To nie jest prawda – zasądziła kategorycznie. Pociągnęła nosem, chociaż żadna łza jeszcze nie spłynęła po jej policzku. – Co ty sobie wyobrażasz? Że przyjdziesz, ugryziesz mnie i będziemy parą?

– Uspokój się i posłuchaj, luno.

– Nie nazywaj mnie tak!

Zmarszczyłem brwi, obniżając je nisko. Dotychczas nie reagowała na nazwę, którą przecież raczyłem ją nie pierwszy raz. W dalszym ciągu podejmowała wyzwanie odsunięcia mnie od siebie, co było niemożliwe, kiedy nie zamierzaliśmy ustąpić. Byliśmy silniejsi. Musiałaby być alfą bądź posiadać geny przywódcy, by wymusić na mnie cień posłuszeństwa, choć biorąc pod uwagę pozycję mego ojca, zwyczajnie byśmy się wtedy starli. Jako człowiek pozostawała bez szans na wygraną.

– Dość! – warknąłem głosem wzmocnionym przez Mergo. Żadnemu z nas nie podobał się napotkany opór, a Selene stawiała go bez sensu. Szczególnie że teraz zamierzaliśmy pójść na całość. Nie istniał żaden racjonalny powód, by ustąpić bądź potraktować partnerkę jak dziecko błądzące we mgle. Oboje wierzyliśmy, że szybko pogodzi się z prawdą. – Przestań, kochanie, bo jeszcze przypadkiem się skrzywdzisz.

– Ty mnie krzywdzisz – zarzuciła w rozżaleniu.

– Nigdy – powiedziałem. Docisnąłem ją do mebli i schowałem na krótki moment twarz w zagłębieniu jej szyi. Chętnie wdychałem połączenie naszych zapachów. Tutaj, przy ugryzieniu, mój zdawał się silniejszy, gdyż nieznacznie maskował aromat Selene. Zamarła, przestając wreszcie walczyć, ale zamiast tego rozpłakała się z bezsilności. Tamy puściły. Definitywnie nie podobał się nam jej smutek. – Lusia, zrozum, proszę, że od teraz nie jesteś sama – szepnąłem na tyle głośno, by słyszała mnie bez trudu. – Jesteśmy razem. Zawsze. Na zawsze.

Klątwa błękitnej pełni | Bracia Shade #1 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz