Rozdział 32

509 37 33
                                    

*SELENE*

Kręciłam się nerwowo po salonie, nie mogłam wysiedzieć w spokoju. Mergo, Tarn i ich ojciec zniknęli dawno temu, kiedy wbiegli ochoczo w las. Valeria z kolei prędko zgarnęła mnie do domu, chwilę później do środka wpadła zaaferowana Diana.

Nie siedziałam sama, gdy wskazówki niemiłosiernie wolno sunęły po tarczy zegara, ale było to tylko drobne pocieszenie. Oni dalej nie wrócili, a odgłosy wydawane przez wilki, które przerwały naszą chwilę porozumienia z Mergo, dawno ucichły.

– Sel, usiądź wreszcie – poprosiła Diana. – Wydeptasz dziurę w podłodze, a nic nie zmienisz. 

Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, choć starała się trzymać fason. Ręką sunęła po brzuchu. Rozumiałam. W ciąży żadne nerwy nie były pożądane, z kolei jej mąż zniknął w lesie razem z resztą. Pomyślałby kto, że byłyśmy jak zwykłe kobiety, aczkolwiek normalni partnerzy nocą szlajali się raczej po barach zamiast po chaszczach. Z drugiej strony na myśl o Leo nie umiałam określić, która alternatywa prezentowała się gorzej.

– Przepraszam – powiedziałam i przysiadłam na bocznym oparciu kanapy. – Ta niewiedza jest dobijająca.

– Doskonale rozumiemy, kochanie, ale Diana ma rację. – Valeria weszła do salonu. Niosła tacę z dużymi filiżankami oraz dzbankiem. – Masz, napij się herbaty. Bardziej produktywnie nie spędzisz czasu. Ty też, Dianka.

Chociaż ona rozumiała, bo ja nie. Nie powinnam tu nawet siedzieć, moje miejsce znajdowało się w Moonbluff. Los istoty odpowiedzialnej za całe życie w cierpieniu, powinien być mi totalnie obojętny, ale nie był. Martwiłam się, a chociaż wiedziałam, jak mocno okłamuję samą siebie, wpierałam sobie, że chciałam tylko, by wrócił do domu, nic ponadto.

– Pij, Sel – nakazała ustępliwie córka państwa Shade. Zmęczenie wyzierało z jej niebieskich oczu, a jasnobrązowe włosy wprowadziła w większy nieład, gdy kolejny raz przeczesała je palcami. – Bez tego mama i tak nie puści nas spać.

Bezwolnie zmrużyłam oczy. Oczywiście, że mówiła o swojej mamie, ale zabrzmiało to tak, jakbym ja również była jej dzieckiem. Bez słowa złapałam naczynko, kiedy Valeria napełniła wszystkie filiżanki. Herbata musiała dopiero co się zaparzyć, bo ciepło poczułam w palcach. Siorbnęłam, a ziołowy smak rozszedł się po języku.

– Co to jest?

– Melisa, kochanie. Na uspokojenie i lepszy sen – poinformowała Valeria. Sama też piła chętnie napar, zaś Diana prawie zasypiała z nosem w herbacie. – Chociaż jej to chyba niepotrzebne – mruknęła, po czym zerknęła na mnie. – My przynajmniej w ciąży mamy łatwiej. Wilki oczekujące potomstwa to dopiero... Jak to teraz młodzi mówią? Hardcore?

– Nooo... to w końcu wymagający stan – stwierdziłam. Nie bardzo wiedziałam, co powinnam powiedzieć. Temat ciąży był dla mnie obcy, mimo że matka notorycznie domagała się wnuków. Nagle przypomniałam sobie, że z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam odezwać się do Sarah. Zerknęłam na zegar. Trzecia w nocy nie była dobrym momentem na telefon. Postanowiłam zadzwonić do niej rano. – Ja zresztą chyba też pójdę już do łóżka, Valerio.

– Jasne, kochanie, jasne.

– A ty się nie kładziesz? – spytałam.

Nawet Diana wstała, chociaż niemal spała na stojąco. Uwierzyć nie mogłam, jak szybko zmieniały się nastroje tej dziewczyny. Niby byłyśmy w tym samym wieku, ale chyba jej odmienny stan przemawiał za równie szybkim przejściem z totalnego zdenerwowania w absolutne uspokojenie. Chyba że Valeria dodała nam czegoś do herbatki, bo i mi oczy zaczęły się kleić.

Klątwa błękitnej pełni | Bracia Shade #1 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz