Rozdział 24

471 42 32
                                    

*THERON*

Kiedy to się stało, z całkowitą pewnością byłem już na terenie należącym do watahy mojej rodziny. Nie przewidziałem komplikacji, przez co odruchowo gwałtownie skręciłem. Zdecydowanym ruchem obróciłem kierownicę w lewo, gdy prawdopodobnie spłoszona zwierzyna przemknęła mi przed maską. Zarzuciło delikatnie samochodem, a koła zawirowały w miejscu, w czasie gdy kilka pokaźnych centymetrów przejechaliśmy bokiem.

Rzuciłem okiem na Selene siedzącą obok. Skrzywiła się, jęknęła, ale dzięki pasom bezpieczeństwa była cała i zdrowa. Nic się jej nie stało, może poza uderzeniem barkiem o drzwiczki. Wciąż pozostawała w nieświadomości, chociaż oddech miała teraz płytki, jakby intuicyjnie wyczuwała, że coś właśnie przekraczało granice normalności.

Oderwałem wzrok od luny. Uruchomiłem wóz i ruszyłem, próbowałem kontynuować drogę. Do domu nie zostało nam już wiele, można wręcz było powiedzieć, że osada leżała za zakrętem. Nie ujechaliśmy jednak daleko, kiedy coś uderzyło w pojazd. Zahamowałem gwałtownie, a mimo nierozwiniętej jeszcze w pełni prędkości, Selene pociągnęło do przodu. Huknęła w drzwiczki tym razem głową, co dojrzałem kątem oka, podobnie jak dostrzegłem w lusterku wstecznym niknącą między drzewami postać brązowego wilka.

Mergo zawarczał, gotów był rzucić się natychmiast w pogoń. Sam napiąłem mięśnie, palcami ścisnąłem kierownicę tak mocno, że knykcie niemal mi pobielały. Wszędzie bym go rozpoznał, aczkolwiek nie wpadłbym na pomysł, że wtargnie aż tak głęboko na nasz teren, w dodatku niezauważony. Nie mogłem zabić go w Moonbluff, nie mogłem w lesie na ziemiach spornych, ale tutaj Leonard Morgan stanowił łatwy cel. Praktycznie zapraszał do skręcenia mu karku.

Selene jęknęła. Uniosła rękę, a drżącą dłoń przyłożyła do skroni, po czym roztarła bolące miejsce. Tylko z jej powodu nie wyszedłem jeszcze na zewnątrz i nie pognałem za skurwielem. Już wcześniej była ogłuszona, teraz w dodatku zdezorientowana oraz obolała. Nie mogłem tak po prostu zostawić jej samej, chociaż w duchu kląłem, że zaprzepaściłem tak wyjątkową okazję na zatopienie zębisk w karku młodego Morgana.

– Co...?

Oddech partnerki przyśpieszył, podobnie jak puls. Mergo słyszał, jak mocno i gwałtownie biło jej serce, gdy omiatała wzrokiem otoczenie. Przysiągłbym, że była przerażona. Złapałem jej lewą dłoń i ścisnąłem pokrzepiająco. Chciałem skupić uwagę luny na sobie. Ze mną nie miała powodu się bać.

– Już dobrze. Już dobrze, lusia – zapewniłem, chociaż wciąż zdawała się nie dostrzegać mojej obecności. Coś przestraszyło Selene, aczkolwiek mogłem się mylić. W końcu straciła przytomność w mieszkaniu, gdzie doszło do włamania, a odzyskała ją w wozie, w środku lasu. Gdyby tego było mało, na pewno odczuwała ból bądź przynajmniej pulsowanie w okolicy skroni. Możliwe też, że bolał ją bark. Podejrzewałem u niej totalne oszołomienie. – Popatrz na mnie. Luna, popatrz!

Ująłem między palce jej podbródek, twarz nakierowałem ku sobie. Mocno rozszerzone źrenice, oczy ewidentnie zdjęte strachem, którego już nawet nie próbowała maskować, jako pierwsze skupiły moją uwagę. Brązowe tęczówki zabłysnęły od gromadzących łez. Mergo zawył na widok tak rozbitej luny. 

Automatycznie odpiąłem pas bezpieczeństwa Selene i docisnąłem ją do siebie. Jednocześnie instynktownie zablokowałem możliwość otwarcia drzwiczek od zewnątrz. Jakby nie patrzeć, gdzieś w pobliżu grasował wilk Morgana. I niby intuicja podpowiadała, że nie zamierzał skrzywdzić mojej partnerki, tylko mnie, ale nie chciałem ryzykować. To ona stanowiła pierwszy oraz ostatni stopień prowadzącym do mojej zagłady.

– Kochanie, oddychaj. Patrz na mnie i oddychaj – wydałem krótkie i zwięzłe polecenia, które nie odnosiły efektu. – Mała... Sel, patrz na mnie! – Popatrzyła, nawiązując wreszcie wzrokowy kontakt. Mimo to nie byłem pewien, że mnie dostrzegała. – Nic nam nie grozi, kochanie. Jesteś bezpieczna.

Klątwa błękitnej pełni | Bracia Shade #1 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz