20. Jezioro łabędzie.

363 10 0
                                    

Nicole

Skubałam skórki przy paznokciach. Czułam na sobie wzrok strażników. W moich uszach brzmiały głosy innych ludzi, rozmawiających ze swoimi bliskimi. To wszystko było przytłaczające. Wpatrywałam się w krzesło za szybą, mając wrażenie, że serce zaraz wyrwie mi się z piersi. Poczucie obowiązku, które zakotwiczył mi tato po ostatniej rozmowie, ciążyło mi w klatce piersiowej, jakby ktoś nalał betonu do moich płuc. To było na samym początku, gdy jeszcze był tylko podejrzanym o morderstwo. Obiecałam mu, że odnajdę prawdę.

Ale teraz…

Byłam tym zmęczona. Po prostu.

Chciałam. Naprawdę chciałam, to zrobić, a jednak im dalej się posuwałam, miałam wrażenie, że idę w złym kierunku. Że robię coś, co nie ma kompletnego znaczenia. Coś co było skazane na porażkę.

Napięłam mięśnie, gdy zobaczyłam jak umięśniony mężczyzna z lekkim zarostem wprowadza ojca do sali. Zacisnęłam palce na słuchawce, słysząc bicie swojego serca.

Tata wyglądał inaczej niż kilka miesięcy temu. Samuel Valentine nigdy nie zapuszczał brody, ani zarostu. Mówił, że go to postarza. Patrzyłam w twarz mężczyzny, który był moim ojcem. Wyglądał jak nie on i może to wina tego zarostu na szczęce i policzkach, albo… Nie, on się zmienił. Widziałam to w jego oczach. Był innym człowiekiem. 

— Cześć, tato — odezwałam się, gdy przyłożył słuchawkę do ucha, która wisiała na ścianie po jego prawej stronie.    

— Znalazłaś coś? — zapytał bez ogródek, wpatrując się we mnie tymi niebieskimi oczami, tak bardzo podobnymi do moich.

Poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu. Zgarbiłam ramiona, przygryzając wnętrze policzka, aż poczułam metaliczny posmak na języku.

— Pracuje nad tym, tato. — Spuściłam wzrok, a moje oczy szczypały, ostrzegając mnie przed łzami. — Jak się trzymasz?

— Jestem w więzieniu, Nicole — przypomniał. — Jak mam się trzymać. — Po moim kręgosłupie przeszły dreszcze na ton jego głosu. — Minęło tyle czasu, a ty nic nie znalazłaś?! — Uderzył pięścią w blat przed sobą. Strażnik, który stał przy drzwiach podszedł, mówiąc coś do niego z groźną miną. — Dobra, już dobra. Będę spokojny.

Mężczyzna spojrzał na mnie współczująco, po czym wrócił na wcześniejsze miejsce. Tym razem patrzył na nas bardziej czujnie. Po moim organizmie przepłynęła odwaga.

— No właśnie, tato — zaczęłam szorstko. — Minęło tyle czasu, a ty nawet nie zapytałeś, jak sobie radzimy. — Poczerwieniałam ze złości. — Ty sobie tu siedzisz, a my tam…— Wskazałam ręką za siebie na drzwi do wyjścia z pomieszczenia. — … przeżywamy piekło.

— Wy przeżywacie piekło? — warknął, rzucając we mnie gromami z oczu. — Zapomniałaś, gdzie jestem…

— Nie zapomniałam — przerwałam mu, drżącym głosem. — Grożą nam — wyznałam mu prosto w twarz. — Mama dostała załamania i…

— To w sumie nic dziwnego. Zawsze była słaba.

Powietrze ugrzęzło mi w gardle, ale ciągnęłam dalej:

— Dużo pije, a potem wyżywa się na nas.

— I co myślisz, że wam pomogę? — prychnął. — Zauważ, że nawet gdybym chciał, to i tak nic nie mogę zrobić, bo siedzę w pierdlu.

Wzięłam głęboki, urywany oddech. Było mi przykro, że nawet się nie zainteresował, jak sobie radzimy z całą tą sytuacją.

— Kim jest dla ciebie Madison Crew? — wykrztusiłam. Musiałam, to wiedzieć. Był z nią na zdjęciu, a zapewniał, że nie zna żadnych z tych zamordowanych kobiet.

Krew DiabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz