ROZDZIAŁ 5

463 29 2
                                    

Rozdział 5

Następnego dnia z samego rana ojciec zażądał ode mnie raportu. Musiałam dokładnie streścić co się wydarzyło. Pewnie sam musiał złożyć raport. Bez zbędnego owijania w bawełnę skróciłam całe wydarzenie nie pomijając tego, że dzisiaj też się tam wybieram. 

Po przekazaniu wiadomości, że będę opiekowała się dzieckiem dostrzegłam na jego twarzy dziwny grymas, który dosłownie prześlizgnął się po niej i zniknął zanim zagościł na niej na stałe. Wydawało mi się, że powinien się ucieszyć, że jego córka nie jest narażona jako tako na bezpośrednie niebezpieczeństwo. Jeśli w ogóle w mojej sytuacji można tak to określić. W każdym bądź razie wiedziałam, że mogło być o wiele gorzej, cieszyłam się z tego co mam. Przynajmniej ja. I jak widać tylko ja.

Zamieniłam kilka zdań z Jacobem przy śniadaniu. Cieszyłam się, że mogę poświęcić mu chociaż chwilę dzisiejszego dnia. 

Musiałam odespać wczorajszą noc, więc wstałam nawet jak na mnie dosyć późno co skutkowało tym, że została mi godzina do wyjścia. Zrobiłam lekki makijaż taki jak lubię wykańczając go przejechałam bezbarwnym błyszczykiem po moich kształtnych ustach. Nie musiałam używać konturówek, żeby je powiększać od zawsze miałam pełne i mięsiste usta. Dawały mi bardziej dojrzały wygląd.

Włosy szybko spięłam w wysokiego ulizanego kucyka. Dzisiaj postawiłam na mniej oficjalny strój. Wcisnęłam się w obcisłe poprzecierane jeansy i narzuciłam na to cienki beżowy sweterek z bufiastymi rękawami. Wpuściłam go do środka i założyłam brązowy skórzany pasek. Zeszłam na dół w chwili, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Wyciągnęłam brązowy płaszcz z szafy, nie byłam pewna o której wrócę. Wieczory w Sunnyvale nawet w lato bywały chłodne. Szybko naciągnęłam tego samego koloru botki na obcasie. Pożegnałam się z domownikami i wyszłam. 

Podjechaliśmy pod rezydencję, ale tym razem nie odprowadzał mnie szofer. Po przekroczeniu progu domu usłyszałam donośny śmiech. To raczej nie Pan White, on się chyba w ogóle nie uśmiecha, a co mówić o donośnym śmiechu. Po chwili do salonu wszedł uśmiechnięty niejaki Ethan. Jego oczy rozbłysły prawdziwym żarem w momencie, gdy mnie dostrzegł, a śmiech zamienił się w złowieszczy uśmiech. Zaczął kroczyć w moją stronę sprężystym krokiem jakby był na wybiegu. 

- Znowu się spotykamy mała ptaszyno - wyszeptał stając pół kroku ode mnie.

Mimowolnie zrobiłam dwa kroki do tyłu zwiększając dystans. Jego obecność wprawiała mnie w odrętwienie. W jego oczach błądził chaos i żądza chciałam jak najszybciej znaleźć się daleko od niego.

- Gdzie Aurora? - zapytałam odwieszając płaszcz w szafie tuż przy wejściu.

Z całych sił starałam się panować nad swoimi emocjami. Musiałam udawać niewzruszoną i obojętną, gdyby wyczuł mój strach lub niepewność osaczyłby mnie niczym wilk ranne zwierzę. 

- Może dzisiaj zaopiekowałabyś się też mną? - Jego uśmiech poszerzył się do granic możliwości.

Wyminęłam go bez słowa kierując się do pokoju dziewczynki.

W tej samej chwili brunet zastąpił mi drogę tak, że wpadłam na jego twardy tors. 

- Przepuść mnie - syknęłam zaciskając szczękę z całej siły.

- Jesteś mi coś winna nie pamiętasz? - Uniósł znacząco prawą brew.

Starałam się wyminąć go nie dając się wciągnąć w słowną potyczkę. 

- Hola, hola nie słyszałaś co powiedziałem - Owinął swoje długie palce wokół mojego ramienia.

Patrzyłam na niego hardo, wytrzymując pełne wściekłości spojrzenie czarnych tęczówek. Dyszał nade mną wściekle jak rozjuszony byk. 

BLOODY SANRISEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz