ROZDZIAŁ 10

597 29 13
                                    

10

Zawsze zastanawiałam się jak umrę, nie wiem dlaczego ale odkąd pamiętam fascynowało mnie to. Uważam, że każdy powinien znać przyczynę swojej śmierci. Wbrew pozorom nie bałam się jej. Tak czy inaczej kiedyś musiała nadejść, nie dało się jej uniknąć żadnym sposobem.

Pogodzenie się z tym dawało mi spokój wewnętrzny, przynajmniej w tej jednej sprawie. Miałam przeciętne życie spowite tragedią rodzinną, która boleśnie się za mną ciągnęła zostawiając po sobie wybroczyny.

Nie miałam chłopaka, narzeczonego ani męża, a tym bardziej dzieci których tak bardzo pragnęłam w przyszłości.

Grono przyjaciół miałam niewielkie. Znajomych owszem miałam sporo, ale to były tylko osoby które znam, nic więcej sobą nie reprezentowały.

Własny ojciec nie darzył mnie zbytnią miłością. Podejrzewałam, że nie zakrawa to nawet pod sympatię.

Nie osiągnęłam nic wielkiego w swoim dosyć krótkim życiu.

Cóż wychodzi na to, że za wiele nie miałam do stracenia. Najwyższą moją stawką był Jacob dla którego walczyłam dzień i noc. Pragnęłam stworzyć mu lepsze życie, lepsze wspomnienia, lepszą przyszłość. Chciałam, żeby była pełna miłości i dobrych wspomnień. Zasługiwał na to był tylko niewinnym małym chłopcem nieświadomym, że odgrywa ważną rolę i utrzymuje mnie na powierzchni.

Moja chęć walki osłabła, ale nadal walczyłam, nadal byłam w grze. Nic jeszcze nie było przesądzone, nadal miałam nasze losy w swoich rękach. Trzymałam je kurczowo choć raniły mi dłonie do krwi. Chociaż tak bardzo chciałam chwili wytchnienia wiedziałam, że nie mogłam teraz poluźnić uścisku. Nie w chwili próby.

Potworny ból rozrywał moją głowę na strzępy. Czułam się okropnie. Jeżeli słowa rozpacz i nędza miałyby wizualizację z pewnością wyglądałaby ona właśnie tak jak ja, w tym momencie.

Miałam wrażenie, że minęły wieki zanim uchyliłam powieki. To był już kolejny raz kiedy stosował na mnie środek usypiający. Nie byłam w stanie poradzić sobie z narastającymi emocjami byłam wściekła i jednocześnie zlękniona niczym ranne zastraszone zwierzę w wysokiej trawie.

Z trudem uporałam się z rozklejeniem powiek. Rozejrzałam się i z przestrachem stwierdziłam, że wcale nie znajdowałam się w swoim domu w którym byłam pewna, że będę.

Rozpoznawałam jednak to miejsce, był to pokój w którym zamknął mnie poprzednim razem. Wiedziona wcześniejszą sytuacją od razu sięgnęłam brzegu kołdry, zamaszystym ruchem ściągając ją z siebie. Z ulgą stwierdziłam, że moja garderoba znajdowała się na swoim miejscu. Chociaż tym nie musiałam się martwić. Cała obolała usiadłam i zsunęłam nogi z łóżka. Chciałam jak najszybciej stąd się wydostać i skoro byłam już niedaleko Sunnyvale, musiałam przyspieszyć swój mizerny plan i zabrać ze sobą Jacoba wcześniej. Nie widziałam lepszego rozwiązania na tą chwilę.

Związałam włosy w ciasny kucyk i ruszyłam prawie biegiem przez pokój w stronę drzwi. Zignorowałam silne zawroty głowy i coraz bardziej nasilający się ból głowy nie miałam czasu myśleć o takich przyziemnych rzeczach.

Chwyciłam za klamkę z przerażeniem stwierdziłam, że drzwi były zamknięte na klucz. Krew zaczęłam buzować mi w żyłach. Rozejrzałam się w panice szukając innego punktu wyjścia. Zataczając się podeszłam do jedynego okna w tym pomieszczeniu. Gdy przez nie wyjrzałam mój stan wcale się nie polepszył. Byłam na co najmniej trzecim piętrze, a na dole w ogrodzie dostrzegłam ogromnych rozmiarów przechadzające się dobermany.

Umrę tutaj i nawet nikt nie będzie o tym wiedział.

To była moja ostatnia myśl. Pociemniało mi przed oczami i już po kilku następnych sekundach, runęłam jak długa przed siebie. Nie byłam pewna, ale chyba na coś wpadłam, czułam rozlewający się ból gdzieś na głowie, ale nie byłam w stanie zlokalizować dokładnego miejsca.

BLOODY SANRISEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz