William
Podejmowanie decyzji jest nieodłączną częścią naszego życia. Prowadzą one do wielu ciężkich dylematów, z którymi ciężko się uporać. Nie wszyscy je lubili, ja wręcz przeciwnie. Jeśli posiadałem wybór czułem, że posiadam władzę nad swoim życiem. Taką decyzją był mój udział w walkach.
Nikt mnie nigdy do nich nie namawiał, sam chciałem się bić za ogromne sumy. Sam zadecydowałem o tym kto mnie będzie trenował i sam wybrałem dla kogo będę się bić.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ściany w odcieniach szarości i niebieskiego tłumiły odgłosy ludzi oraz pozwalały mi chociaż na moment wyciszenia. Stare czarne półki, ławki poustawiane pod nimi oraz kanapa po prawo od wejścia. Rick stał patrząc się w jeden punkt. Stresował się? Bał się? Nie mam pojęcia.
Nie odczuwałem stresu ani strachu, sam nie wiedziałem czemu. Orion mówił, że były to emocje które człowiek sam tworzył w swojej głowie. One nie istniały. Czy mu wierzyłem? Tak i nie. Zdawałem sobie sprawę iż były to emocje które osłabiały człowieka. To one sprawiały, że każdy zaczynał wpadać w panikę i mąciły umysł. Dlatego ja zawsze starałem się trzymać je na wodzy.
Siedziałem nie ruchomo, pustka jaka mi towarzyszyła w tej sytuacji nie była przytłaczająca. Uderzałem palcem wskazującym o swoje kolano kiedy nagle drzwi od szatni się otworzyły. Do pomieszczenia weszło najpierw trzech mężczyzn, którzy stanęli po obu stronach drzwi. Byli oni bardzo postawni i ubrani w garnitury. Po chwili próg przekroczył nieco niższy mężczyzna.
Również odziany w idealnie skrojony ciemno bordowy garnitur a do tego wyglądające na drogie buty. Ręce miał skrzyżowane za sobą kiedy spojrzeniem rozglądał się po szatni. Jego wzrok najpierw padł na Sulivana, obaj kiwnęli głowami i odwrócili się w moją stronę.
Niebieskie a wręcz prawie białe tęczówki spoczęły na moich. Lekko szarawy zarost gościł na twarzy mężczyzny a włosy były idealnie ułożone do tylu.-William. - Powiedział kierując się w moją stronę. - Jak dobrze cię widzieć mój drogi.
-Orion. Ciebie też dobrze widzieć. - Odparłem wstając z ławki. Bardin wystawił rękę a ja za nią chwyciłem i ścisnąłem na przywitanie.
-Wyglądasz wyśmienicie. Jesteś gotowy? - Zapytał z uśmiechem.
-Oczywiście zawsze jestem gotowy. - Powiedziałem pewnie z uśmiechem.
-Świetnie. - Odparł. Orion pracował u człowieka dla którego walczyłem. Rick opowiadał, że jest nieobliczalny i pierdolnięty. Jednak co miało mnie to obchodzić. Walczyłem, zarabiałem dla nich i na siebie. Pomimo, że starałem się tłumić strach to w towarzystwie Bardina ciężko było mi chociaż odrobinę go nie czuć.
Jako prawa ręka miał ogromne możliwości. Typ prawdopodobnie spał na górze dolarów. Pomagał w prowadzeniu szemranych biznesów, zajmował się większością klubów i ustalał miejsca walk. Miał ludzi w całym stanie Colorado i poza nim. Jednak nie zmieniało to faktu, że dla kogoś pracował.
Nie łamał danego słowa i starał się robić wszystko aby to wyszło. Oczywiście nie bez zapłaty. Rick często mi mówił, że mam nie wspominać nic o moim życiu prywatnym bo mógłby to wykorzystać. Dlatego nic nie mówię moim przyjaciołom.
-Spraw bym był dumny. - Powiedział kładąc ręce na moich ramionach. - Abyśmy oboje byli dumni chłopcze. - Dodał po chwili patrząc mi głęboko w oczy. - No to Will widownia czeka, pokaż im co to jest prawdziwa walka. - Odparł uśmiechając się.
Odsunął się ode mnie i ruszył do wyjścia. Gdy przekroczył próg drzwi w końcu wypuściłem powietrze z płuc.
-Skurwysyn. - Szepnął Sulivan. - Jak się trzymasz młody? - Spytał a ja skierowałem wzrok w jego stronę.

CZYTASZ
Shadow of secrets
Teen FictionStan Kolorado, Denver, miasto pełne ukrytych sekretów i nieznanych ścieżek. To właśnie tutaj rozpoczyna się opowieść o grupie przyjaciół, w której okaże się czy więź jest silniejsza niż poznane kłamstwa. Ale czy na pewno? Odkryty przez nich sekret...