Rozdział 15 - Cyrk

468 22 7
                                    

Umówiłam się na randkę... pierwszy raz od dawna wróciłam do domu cała w skowronkach. Moje serce biło szybciej i mocniej, ale w ten przyjemny sposób, a w brzuchu czułam to specyficzne uczucie, które pojawia się podczas zauroczenia, czy silnej ekscytacji. Pomimo potwornej pogody czułam się na prawdę dobrze. Nie ruszało mnie nawet ponowne spotkanie Millera, które nie było tak tragiczne jak na nieciekawą wiadomość, którą od niego dostałam. Po prostu cieszyłam się tą chwilą i chciałam tańczyć. Umówiłam się z Francisem na następny dzień wieczorem, a w taksówce poprosiłam nieznajomego o włączenie mojej specjalnej, szczęśliwej playlisty. Szczerze mówiąc miałam taką na każdą możliwą okazję pomagało mi to w wytrwaniu najtrudniejszych czasów życia, a zarazem niektóre wprowadzały mnie w dobry nastrój, szykowały mnie na imprezę, czy podnosiły moje ego, kiedy wygłupiałam się przed lustrem śpiewając do pilota. Kiedy wróciłam moi przyjaciele jeszcze nie spali, oglądali telewizję w salonie, a ja wskoczyłam pomiędzy nich i opowiedziałam im o Francisie. Właściwym wyborze. Camilla była bardzo zadowolona, natomiast Mike chciał, żebym była rozsądna i na siebie uważała, co było dla mnie bardzo jasne, bo nie mogłam zapominać, że zazwyczaj nie miałam szczęścia do mężczyzn.

To, że byłam szczęśliwa, czy zauroczona absolutnie nic nie zmieniało. Po wielu latach trudnej relacji z ojcem i okropnych związkach ciężko było mi komukolwiek ufać, a w szczególności mężczyznom. Nauczyłam się ich odczytywać, a poprzednia praca bardzo mi w tym pomogła. Nie uważałam, że tylko oni są źli, bo kobiety również mogły być fatalne, ale żadna jeszcze nie doprowadziła mnie do takiego stanu w jakim byłam przez poprzednie relacje z mężczyznami. W głębi duszy cholernie bałam się zranienia, obawiałam się tego co będzie ,,potem'', kiedy ta słynna fascynacja minie. Wiedziałam, że kocham adrenalinę i to właśnie ona sprawiała, że równie szybko się nudziłam, ale nie mogłam wiecznie siedzieć w zamknięciu. Nadal uważałam, że facet nie jest mi potrzebny, ale nie powinnam sobie odbierać szansy na normalne i dobre życie. Poprzednie sytuacje nie mogły ciągle rządzić mną i moim życiem, bo to wszystko było tylko głupią przeszłością.

Ona mnie nie definiuje.

Doskonale pamiętałam, kiedy usłyszałam to od Dana. Mężczyzny, który był tym ,,dobrym wyborem'', ale jednak kompletnie nie stworzonym dla mnie. Zastanawiałam się jak to wszystko się potoczyło, że on i Olivia zostali parą, ponieważ ta ciągle wydawała mi się bardzo rozwiązła, ale czy powinnam teraz kogoś z tego rozliczać? Raczej nie. Dan był ,,cukierkową osobą'' to znaczy taką, która była dla mnie zbyt dobra, miała szalenie dobre serce i perfekcyjnie czyste intencje. Do tej pory uważałam, że nie skrzywdziłby nawet muchy, a wiecznie otaczał się potwornymi osobami. To było bardzo ciekawe, ale cieszyłam się, że znałam go z przeszłości. Już na zawsze pozostanie w moim poranionym przez życie sercu. Nigdy nie wypowiedziało jego imienia, czy nazwiska, ale traktowałam go jak najlepszego przyjaciela. Cały czas nawet, gdy go raniłam, to był. Po prostu był przy mnie i chciał dla mnie jak najlepiej i cholernie cieszyłam się, że on znalazł swoje ,,najlepiej''. Uwielbiałam patrzeć na jego szczery uśmiech, kiedy Olivia dodawała zdjęcia z ich podróży. W końcu przestał być staruszkiem w ciele młodzieńca i został pełnym życia i energii mężczyznom. Zasługiwał na wszystko co najlepsze.

Po skończonej rozmowie z przyjaciółmi, wróciłam do pokoju i włączyłam sobie piosenkę ,,Unwritten''. Aktualnie dla większości osób kojarzyła się z filmem, który niedawno był w kinach, ale ja słuchałam tego od dzieciństwa. Sprawiała, że czułam się dobrze sama ze sobą i chciało mi się żyć. Kiedy pierwsze dźwięki zaczęły opuszczać mój telefon, stanęłam przed lustrem i zaczęłam tańczyć. Jak zwykle wzięłam do ręki pilota i zaczęłam śpiewać, ponieważ wiedziałam, że pokoje tutaj są tak dobrze wyciszone i, że nie ma możliwości, abym przeszkadzała Mike'owi i Camilli. Po chwili wskoczyłam na łóżko i udawałam, że gram koncert dla milionów ludzi... miałam bujną wyobraźnię od dzieciństwa i może właśnie ona pomagała mi przetrwać piekło domowe. Kochałam momenty, kiedy w moim życiu zaczynało się układać, bo mogłam coraz bardziej doceniać życie i jego przewrotność. W jednej chwili możemy być na skraju, a w drugiej możemy skakać na łóżku i czuć się jak małe dziecko, które dostało nową zabawkę.

Be my dollOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz