Mineło pięć dni.
Pięć długich dni od kiedy dostałam pierwszą groźbę o której starałam się nie myśleć, jednak było to cholernie ciężkie. Nie powiedziałam o tym nikomu, ponieważ całą sytuacja wydawała mi się nierealna. Nie wiedziałam kto mógłby mieć mój numer i wypisywać bzdury, ale jeszcze mniej wierzyłam w to, że ktokolwiek mógłby nas zauważyć.
W tamtym miejscu oczywiście znajdowało się wiele osób, ale w pobliżu domu nie dostrzegłam nikogo, a nawet jeśli ktoś był, to musiał być nieźle pijany, albo naćpany i nie uwierzył w to co widział. Czemu ktoś po takim czasie miałby mi grozić? A jeśli nie chodziło o zamordowanie Michaela... to o co? Może ktoś sobie ze mnie żartował. To było całkiem logiczne.
Może ktoś tylko chciał mnie nastraszyć. Nie mogłam ukrywać tego, że aktualnie byłam osobą publiczną. Nie na własne życzenie, ale pisałam się na to, kiedy weszłam w związek małżeński z Millerem, więc na świecie znajdowały się miliony osób, które chciały mi zaszkodzić, lub wystraszyć, czy sobie ze mnie żartować. Dla bogatych byłam niczym mysz, której chcieli się pozbyć. Dla biednych byłam zdradziecką szmatą, która łatwo się sprzedała za pieniądze. Nikt nie patrzył na to, że byłam też człowiekiem... dokładnie takim jak oni.
Byłam wdzięczna, że na świecie nie huczało jeszcze o mojej utracie pamięci, czy długim czasie spędzonym u byłego faceta. Mogłam to zawdzięczać zapewne Millerowi, który dbał o swoje dobre imię. Gdyby świat dowiedział się o tym wszystkim co się przydarzyło, to pewnie byłabym jeszcze gorszą osobą w oczach innych.
Nie chciałam się tym przejmować. Nie miałam zamiaru tego robić, bo wiedziałam, że nikt mnie nie zna. Ich plotki były dla mnie nieistotne, bo tylko ja znałam prawdę, ale nie chciałam wzbudzać większych sensacji wokół siebie. Nie chciałam parę miesięcy po ślubie od razu pakować się w jakieś sensacje. Nie chciałam być marnym pożywieniem dla nachalnych paparazii i łatwą postacią do wyśmiania w internecie. Na tyle na ile mogłam chciałam pozostać anonimowa.
Nadszedł piątek... jak to mawiają: piątek weekendu początek, jednak dla mnie to weekend był czasem, kiedy musiałam pracować. Musiałam pracować nad sobą, swoim zachowaniem, nad dobrymi zdjęciami do gazet i nad tym, aby współpracownicy Christiana - oraz ich żony - mnie polubili. Odbywał się bankiet charytatywny u Rodrigo.
Nie musiałam wspominać, że nie miałam ochoty na niego wychodzić, ale musiałam. Nie miałam wyboru i nie mogłam symulować choroby jak w czasach liceum. Były pewnych rzeczy, których nie mogłam przeskoczyć. Oczywiście bankiety charytatywne pomagały biedniejszym, czy schorowanym, ale były tak często organizowane tylko przez fakt, że biznesmeni chcieli się opić, a ich żony mogły mieć wytchnienie na jeden dzień od seksu, czy bicia.
Bezczelne, ale prawdziwe.
Założyłam dzisiaj jedną z najpiękniejszych sukienek w mojej kolekcji. Długa, czerwona w stylu księżniczkowym z głębokim dekoltem. Włosy pozostawiłam rozpuszczone i delikatnie je zakręciłam na lokówce. Dobrałam do tego złote dodatki, które świetnie prezentowały się z krwistą czerwienią, a makijaż zrobiłam bardzo delikatny, ponieważ nie chciałam wyglądać jak karykatura.
Równo o godzinie dwudziestej wyjechaliśmy z domu wraz z szoferem jednym z lepszych samochodów jakie posiadał Miller, co prawda ja się nie znałam na tym zbytnio, ale już kilkukrotnie słyszałam, że to genialne auto, które wszyscy podziwiali.
- Powinniśmy niedługo sami zorganizować taki bankiet. - powiedział po pewnym czasie Miller.
Wyjątkowo nie siedział na telefonie, a to dlatego, że wszyscy byli na wielkiej imprezie, którą organizowano tak często, że zaczynałam się gubić w tym komu pomagamy. Właściwie byłam pewna, że to interesowało tylko mnie. Reszta patrzyła tylko na to, że zapłacą i się schleją, a dziennikarze i ludzie nie będą mieli się do czego dowalić.

CZYTASZ
Be my doll
RomanceMinęło pięć lat od momentu w którym serce Kiary zostało złamane przez dwie bliskie jej sercu osoby. Mogłoby się wydawać, że jej życie wygląda coraz lepiej. Miała dobrego chłopaka, wyprowadziła się od matki i pracowała, chociaż jej praca nie była zwy...