31. Wspólna nienawiść

110 7 10
                                    

Widzę, że po tym rozdziale się oburzyliście.

Dziesięć gwiazdek i lecimy z następnym rozdziałem.

Grayson

Czy wypiłem całą butelkę szkockiej?

Tak.

Czy byłem zdesperowanym przegrywem?

Tak.

Czy myślałem o tym, aby posunąć jakąś laskę w publicznej ubikacji?

Po raz trzeci, tak.

Skoro stoczyłem się już na dno, to nic nie powstrzymywało mnie przed ty, aby tutaj zostać i poleżeć.

Zaręczyli się.

Z a r ę c z y l i.

Przewijałem facebooka żeby zająć czymś myśli, ale to? Jak do tego doszło? Ile oni ze sobą chodzą, żeby robić tak odważny krok? A jeżeli ona jest w ciąży? Jeżeli urodzi mu dziecko i będą szczęśliwą rodzinką rodem z jakieś familijnej telenoweli? Nie pozbieram się.

Chcąc zapomnieć o wszystkim, co musiałem pomieścić w swojej głowie, przechyliłem mosiężną szklankę i pozwoliłem, aby trunek poparzył mi przełyk. Skrzywiłem się. Byłem zalany w cztery dupy i tylko pogarszałem sytuację, ale na swoją obronę mam to, że tego nie dało się przyjąć na trzeźwo. Kiedy rozwala ci się związek, o którym myślisz, że jest na wieki; związek, z którym planujesz przyszłość, całe swoje życie od deski do deski, i związek, bez którego nie wyobrażasz sobie codzienności, bez którego nie ma ciebie. Kiedy to się wali, myślisz sobie, że jednak piekło istnieje. I to piekło dotyka niektórych na kuli ziemskiej, bez wchodzenia w jakiś trzeci wymiar rzeczywistości, który wedle przekonań powinien następować po śmierci.

- Może nie pij tyle, co? – zagadał ktoś obok mnie.

Ten głos był znajomy. Ten głos, już gdzieś słyszałem. Ten głos...

Harper. Należy do Harper.

Zaintrygowany, przekręciłem głowę w jej kierunku.

- Co ty tu robisz? – wybełkotałem zmęczony.

- Postaw mi drinka, zamiast zadawać głupie pytania – wdrapała się na wysoki taboret obok mnie. Gdybym był trzeźwy, może byłbym skrępowany tym niespodziewanym spotkaniem, ale teraz było mi wszystko jedno.

- Jeszcze jednego – zwróciłem się do barmana. – Tylko słabszego.

- Wcale, że nie. Daj mi najmocniejszy, jaki masz – sprostowała Harper.

- Ja za ciebie płacę, więc ja decyduję czy będzie słaby, czy mocny.

- Wsadź sobie w tyłek te swoje durne przekonania – wysyczała. – Miałam kurewsko zły dzień, więc zrób mi barman mocnego.

Nie poznawałem jej. Kiedy przyjaźniła się z Casey, wydawała się dziewczyną, która zanadto dokładnie planuje każdy swój ruch. A przekleństwa? Sądziłem, że nawet nie wie, co to takiego. Najwyraźniej nie zdążyłem dobrze jej poznać.

Szatyn zza lady patrzył się na nas zdekoncentrowanym wzrokiem. Nie bardzo wiedział, kogo powinien się słuchać.

Spojrzałem na zegarek mojego lewego nadgarstka. Dochodziła dwudziesta trzecia, a mój stan był tragiczny. Przesunąłem opróżnioną szklankę w bok, by nieco wytrzeźwieć. Inaczej wyniesie mnie stąd nawet nie SOR, a zakład pogrzebowy.

Barman podsunął w kierunku Harper trunek, a ja zastanawiałem się, którego z nas ostatecznie się posłuchał.

- Jesteśmy tutaj z tego samego powodu, prawda? – parsknęła, po czym upiła spory łyk szkockiej, wymieszanej z kolorowym napojem.

Ruins, baby - cz. 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz