20. Nowy rozdział

122 7 0
                                    

Grayson

Tego dnia słońce niemiłosiernie prażyło, swoimi promieniami budząc do życia społeczność Gainesville. Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, jak będę się czuł na rozpoczęciu roku akademickiego, ale dzisiaj brzuch skręcał mi się z nerwów. Jeszcze chwila, a zwrócę jego zawartość. Obawiałem się wszystkiego, jak każdy normalny student pierwszego roku: tego, czy nie zgubię się wśród wielu skrzydeł budynku; tego, czy profesorowie nie będą surowi; tego, czy będę się dobrze czuł w wybranym przeze mnie miejscu oraz tego, czy znajdę przyjaciół, z którymi chodzenie do tej instytucji choć trochę będzie weselsze.

Już zdołałem poznać okolicę dosyć dobrze, bo minął tydzień, odkąd tutaj jestem. W tym czasie, starałem się ile mogłem, poświęcać czas Casey. Tęsknota dręczyła mnie niemiłosiernie, byłem przeważnie w złym humorze przez to, że zwyczajnie nie miałem możliwości jej pocałować, czy chociażby przytulić albo opierać brodę na jej głowie, wdychając lawendowy szampon do włosów którego zwykła używać. Ona stresowała się przez całe wakacje, ale dzisiaj było już jej wszystko jedno – w przeciwieństwie do mnie, bo u mnie stres dopiero zaczął dawać się we znaki o poranku. Już sam nie wiedziałem, co było gorsze – stresować się na zapas, ale ostatecznie być wyluzowanym, czy w ogóle o tym nie myśleć, by przed samym rozpoczęciem denerwować się każdą komórką ciała.

Zrobiłem już zakupy do mieszkania, wyposażając się w ręczniki, garczki, parę kubków i inne masie rzeczy, które potrzeba mieć w mieszkaniu. Przeraziła mnie kwota, którą zobaczyłem na rachunku. Nie spodziewałem się, że wydam na to kupę kasy i trochę bolało mnie od tego serce.

Okolica jest dosyć ruchliwa, ale nie narzekam. Najbardziej doskwiera mi w tym miejscu samotność, bo echo czterech pustych ścian uzmysławia mi, że jestem tutaj zupełnie sam, jak palec. Floryda była moim spełnieniem marzeń, ale dopóki się nie zaaklimatyzuję, to będę nosił w sobie ciężar wątpliwości, że być może popełniłem najgorszy błąd swojego życia, przeprowadzając się tyle kilometrów od Bostonu i zostawiając tam dziewczynę, którą kochałem całym sercem. Z tego powodu muszę poznać chociażby jedną osobę, z którą mógłbym wyjść od czasu do czasu na miasto, inaczej zwariuję.

A skoro jestem przy temacie, to Xavier też się wyprowadził, on z kolei do Nowego Yorku – zawsze ciągnęło go do dużego miasta. Kontakt powoli się nam urywa, ale obydwoje byliśmy świadomi już tego wcześniej. Nie rozwodzimy się nad sobą, bo rozumiemy, że taka jest kolej rzeczy – coś się kończy, by coś innego mogło się zacząć. Oczywiście, dzwonimy do siebie sporadycznie, ale spotykanie się i utrzymywanie przyjaźni w takiej odległości i z napiętym grafikiem nie jest niczym przyjemnym. Niekiedy musimy odpuścić pewnych znajomości, bo utrzymywanie ich na siłę przy sobie działa przeważnie na naszą niekorzyść. Nie oznacza to, że porzucamy się z Xavierem na wieki wieków – chodzi po prostu o to, że teraz ciężko będzie mi spotkać się z Cassy, a co dopiero z nim. Wymagałoby to ode mnie dużego zaangażowania, a z ich dwójki, wybór jest prosty.

Jeżeli chodzi o ojca – stan jego zdrowia pozostaje bez zmian, jak i cała reszta. Mama nakłania go do leczenia, on nie chce się na nie zgodzić, a ja besztam mamę za jej podejście do tego zwyrodnialca, by później mieć wyrzuty sumienia – bo jest aniołem w ludzkiej skórze, a wciąż dostaje od losu po plecach. Żałuję, że nie mam jej tutaj ze sobą, razem z Casey. Wystarczyłoby mi to, bym nie przejmował się całą resztą – wtedy już by mnie nawet nie interesowało, czy będę miał dobre stopnie na studiach i czy profesorowie będą wyrozumiali. Niestety, rzeczywistość była inna i musiałem się jej poddać.

Westchnąłem ciężko i pchnąłem mosiężne drzwi do Uniwersytetu Florydzkiego. Z samego wejścia doszedł do mnie zapach starych podręczników. Co dziwne, uczniowie wydawali się być zadowoleni, a przecież był to pierwszy dzień na uczelni – nie powinni być smutni? Owszem, sprawa miała się inaczej wśród pierwszoklasistów, bo oni nie wiedzieli, co ich czeka, ale pozostali już wiedzieli. Może nie będzie tak źle, jak podejrzewałem – pomyślałem sobie i podążyłem przed siebie.

Ruins, baby - cz. 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz