Grayson
Byłem zmęczony, ale adrenalina nadrabiała wyczerpanie organizmu. Ostatnie dni były męką nie do przetrwania. Budowało się we mnie napięcie, które teraz może być wybuchowe.
W domu przywitałem się tylko z mamą. Mówiła, że ojciec ledwo już chodzi, ale nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Spodziewałem się po sobie jakiegoś smutku, rozpaczy – nic. Totalnie nic nie uczułem w związku ze śmiertelną chorobą rodziciela. Wydaje mi się, że to dlatego, iż nigdy nie mieliśmy ze sobą zdrowej relacji. Ta, którą mieliśmy, polegała głównie na przepychankach, kłótniach i wyzwiskach. Ciężko smucić się z powodu nieszczęścia osoby, która nigdy nie dała ci prawdziwego powodu do radości czy dumy.
Wybiegłem z samochodu, gotowy do pokazania Casey materiału dowodowego. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo brakowało mi jazdy. Żadnych wyścigów. Zwykłej, najzwyklejszej jazdy. Lubiłem prowadzić, a niestety, w Gainesville nie mam możliwości takich, jak w Bostonie.
Wiedziałem, gdzie mieszka. Wiele razy odprowadzałem ją pod bramę klatki, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, bym gościł w środku. Zresztą, myślę, że byłoby to niebezpieczne, ze względu na jej matkę i to, co zrobiła z naszym związkiem. Prawie udało się jej go unicestwić. Starałem się odpędzić od siebie tą myśl, bo miałem ważną sprawę do załatwienia. Oddychałem głęboko, przekraczając próg głównego wejścia. Nie było tutaj domofonu, ani nic z tych rzeczy – a to dziwne, bo pomimo, że kamienica była stara, to właściciel powinien się o to zatroszczyć. Najwyraźniej był starej daty, którego interesowały tylko wpływające pieniądze na konto.
Nie skorzystałem z windy. Wybrałem schody, mając nadzieję, że w ten sposób trochę się wyładuję. Nic z tych rzeczy. Dotarłem do drzwi, przy których była powieszona plakietka z napisem „Hopkinsowie". Gdyby nie ona, pukałbym do każdych po kolei.
Gwałtownie, bez ostrzeżenia, walnąłem pięścią w drzwi.
Po chwili usłyszałem kobiecy głos:
- Kto tam?
To na pewno była matka Casey.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
- Potrzebuję do Casey. Zapomniała podręcznika z uczelni.
Gdy otwarła, bez słowa wtargnąłem do środka.
- Drugie drzwi po lewej – powiedziała.
Nie siliłem się nawet, by zachować się stosownie – tym razem już nie pukałem.
Nacisnąłem klamkę, ale na widok, jaki zastałem, nie przygotowałby mnie nawet Archanioł Gabriel.
Wszystko we mnie wrzało.
Serce chciało wydostać się na zewnątrz.
Czułem żal. Rozgoryczenie. Złość. Zazdrość.
Milion emocji, których trudno opisać.
Zobaczyłem ją.
Z nim.
Z pierdolonym, jebanym, kurewskim Coltonem. Ich dwoje, obściskujących, splątanych własnymi kończynami, całujących się na łóżku. Gdy usłyszeli skrzypnięcie drzwi, błyskawicznie od siebie odskoczyli. Casey poderwała się do półprzysiadu i spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
- Grayson? – pisnęła dziewczyna, którą błędnie uważałem za swoją własność. – Co ty tu robisz, do cholery?!
Wstała z łóżka, a razem z nią, blond pajac.
- Powiedział, że zapomniałaś podręcznika ze szkoły – wtrąciła się jej matka. – Nie wiedziałam, że...
- Mamo, wyjdź – wycedziła córka, na co starsza się wycofała, zamykając za sobą wejście.
CZYTASZ
Ruins, baby - cz. 2
Ficção AdolescenteKontynuacja 'Infinity,baby'• Casey nie wiedziała, że związała się z przyrodnim bratem. Ta informacja jest dla niej druzgocąca, ale nie sprawia, że przestaje go pragnąć. Z kolei Grayson walczy o dziewczynę i nie pozwala jej odejść, co znacznie utrud...