11. Powrót

138 7 1
                                    

Casey

Nie wierzyłam, że tutaj stałam. Wbrew swojemu rozsądkowi, który nakazywał opuścić ten teren, twardo stałam bez chęci poruszenia się. Niemal zapomniałam, jak wygląda Myjnia u Murphego.

Czasy, kiedy spędzałam tutaj piątkowe wieczory, wydawały się odległe, podczas gdy zaledwie dwa miesiące temu ścigałam się tutaj z Graysonem. Napisałam wcześniej do Theodora, z zapytaniem, czy wyścigi nadal się odbywają, oraz, aby zachował tą wiadomość w tajemnicy. Nie chciałam, żeby wieść o tym, że chciałam tutaj przyjść się rozprzestrzeniła. Potrzebowałam dawki adrenaliny niczym lekarstwa. Chciałam, aby wyzwoliła mnie od uścisku spowodowanego rozstaniem z Graysonem.

Ucięłam wszystko, co miało z nim jakikolwiek związek. Oznajmiłam Reginie, że nie będę mogła więcej pilnować Roberta, ze względu na przygotowanie się do przeprowadzki i inne takie. Nie zdobyłam się nawet na to, by do niej po ludzku zadzwonić. Zamiast tego, napisałam jej przedługaśnego sms'a, by ucałowała ode mnie maleństwo i że jestem jej wdzięczna za pracę, którą mi powierzyła. Było mi przykro, że kończyłam z nimi znajomość, ponieważ byli ludźmi, których szczególnie sobie ukochałam w swoim życiu, nie umniejszając miłości do rodziny czy przyjaciół.

Do przyjaciół. Westchnęłam ciężko na wspomnienie Coltona. Z jakiegoś powodu czułam się, jakby moją winą było jego złamane serce. Wiedziałam, że nie powinnam w ten sposób tak tego odbierać, ale to ja byłam obiektem westchnień Coltona. Gdyby nie ja, nie miałby złamanego serca. Czy to miało jakikolwiek sens?

Więc tak – w miarę możliwości, stopniowo odcinałam się od Graysona, nadal zachowując jego numer telefonu i zrobione wspólnie kilka selfie. Nie było mnie na tyle, bym mogła się tego pozbyć. To nie był jeszcze odpowiedni czas.

Theodor natychmiast do mnie podszedł, gdy tylko mnie zobaczył.

- Kopę lat, Casey! W końcu jesteś! – uścisnął mnie, nim miałam szansę zaprotestować. Ostatnio nie miałam ochoty na zbędne czułości. Próbowałam pozostać zimna w jakikolwiek stosunkach, bo wszystko przypominało mi o miłości, którą straciłam.

- Taa – mruknęłam. – Z kim się dzisiaj ścigam?

- Hm, cóż...

- Co? – uniosłam brew pytająco.

- Ani ty, ani druga osoba nie wiecie z kim się ścigacie.

- Żartujesz, prawda?

- Nazwałem to anonimowy wyścig. Widownia ma zakaz mówienia o tym, kto się z kim ściga, a ja rozkładam parawan między samochodami.

- Po co to wszystko? Co ci da anonimowy wyścig? – zapytałam podejrzliwie.

- Oh, Casey już sobie coś dopowiadasz. Po prostu, coś nowego, że nie wiesz z kim się ścigasz, rozumiesz? Więcej ekscytacji.

- Dobra, niech ci będzie.

Wsiadłam do samochodu, a obok niego faktycznie, stał pieprzony parawan. Parsknęłam na pomysł Theodora. Może i był miły, ale niekiedy się wydawało, jakby palma mu strzeliła do głowy albo jakby urwał się z choinki.

Poczułam zbierającą się w środku ekscytację na myśl o tym, że będę mogła wcisnąć pedał gazu bez myślenia o całym szambie które ostatnio na mnie spłynęło.

Roznegliżowana dziewczyna przed nami uniosła czerwoną chorągiewkę. Widownia odliczała do rozpoczęcia wyścigu, a ja zawiesiłam nogę na pedale. Gdy nadszedł czas startu, ruszyłam z impetem.

Nie było czasu na to, bym spojrzała w bok na mojego rywala. Starałam całą swoją uwagę skupić na drogę przed sobą. Odlatywałam, niosła mnie adrenalina i pierwszy raz od dłuższego czasu czułam, że żyję. Ekstremalna jazda była czymś, co pozwalało mi nie myśleć o porażkach które nieustannie ponosiłam.

Nie wygrałam, ale przecież nie o to chodziło. Był moment, kiedy faktycznie wydawało się, że prześcignę rywala, ale się nie udało. Pogodziłam się z przegraną i dopiero gdy wysiadłam, zobaczyłam j e g o.

Mogłam się tego spodziewać. Było to jasne jak słońce.

Grayson i ja byliśmy niczym dwie krople wody, więc jeśli ja uciekłam w wyścigi, to nie miałam nawet podstaw do zakładania, że on tego nie zrobi.

Nie wiedziałam, czy powinnam się odezwać, czy zwyczajnie odejść, ale jego widok rozgrzał mnie do czerwoności. Zrobił to pierwszy:

- Casey Hopkins.

- To ja – odrzekłam.

- Co tutaj robisz?

- Zdaje się, że to samo, co i ty.

Między nami łatwo było wyczuć rosnące napięcie.

Grayson wyglądał nieziemsko, chociaż jego oczy ukazywały rozdarcie. Ciemne włosy naszły mu na twarz, więc je odgarnął. Ten z reguły niewinny gest sprawił, że niemal jęknęłam z zachwytu. Był boski, naprawdę boski. Nadawał się do okładki magazynu, a nie do tego, by rozmawiać teraz ze swoją przyrodnią-ex-siostrą.

Chociaż ta myśl budziła we mnie obrzydzenie, to nie byłam pewna, czy kiedykolwiek uda mi się pozbyć pożądania do Payne'a. Nic nie mogłam na to poradzić.

Grayson pożerał mnie wzrokiem, po czym szorstko oznajmił:

- Nie powinnaś tutaj być.

- Mam do tego takie samo prawo, co i ty – oburzyłam się.

Słowna potyczka przypomniała mi charakter naszej początkowej relacji.

Chłopak westchnął ciężko, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na mój otwarty protest przeciwko jego próbie oddalenia mnie od formy rozrywki, którą dzisiaj wybrałam.

- Nie radzę sobie bez ciebie – wyznał, na co się spięłam. Miałam wzmożoną ochotę, by go pocałować.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego, zmieniłam temat.

- Wylatujesz na Florydę?

- Pod koniec wakacji – pochmurniał. – Do tego czasu zostaję w Bostonie.

Życzyłabym, by sprawy inaczej się potoczyły. Uzmysłowiłam sobie, że gdybyśmy byli razem, Grayson by się przeprowadził, co również złamałoby mi serce. W ten jakże durny sposób rozumowania chciałam siebie pocieszyć, na marne. Złamane serce było do dupy, tak czy inaczej.

- Jak się trzymasz?

Przez chwilę myślałam o tym, czy nie opowiedzieć mu o całym bagnie, przez które ostatnio przechodziłam. Payne potrafił zrozumieć moje rozterki i pocieszać, kiedy nikt inny tego nie umiał. Odpędziłam od siebie ten pomysł z dwóch względów. Po pierwsze – powinnam trzymać się od niego na dystans, po drugie – zbliżała się do nas część gapiów oraz Theodor, na którego entuzjazm nie miałam ochoty.

- Cóż... chyba próbuję sobie wszystko poukładać. Powinnam iść.

Grayson potaknął, przygryzając wargę. Uciekł wzrokiem, kiedy na niego spojrzałam.

- Mam nadzieję, że więcej się tutaj nie zobaczymy – odparł. – Musimy znaleźć sobie inny sposób na radzenie sobie z przeciwnościami losu, niż adrenalina.

Wsiadł do swojego samochodu i odjechał. Zrobiłam to samo, nim miałam szansę na spotkanie widowni. Otrzymałam dzisiaj to, czego potrzebowałam.

Ruins, baby - cz. 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz