10. Kolejne zniszczenie

130 7 2
                                    

Casey

Tak jak się umówiliśmy z Coltonem, czekałam na niego w parku Boston Common na naszej ulubionej ławce. Nikt nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego akurat ona zyskała naszą sympatię. Była usytuowana nieopodal jeziora i z tego miejsca rozpościerał się widok na połowę parku. Nie było w tej ławce nic szczególnego, na dodatek wokół było wiele podobnych ławek, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, ukochaliśmy właśnie tą, na której teraz siedziałam.

Dochodziła godzina siedemnasta, gdy zauważyłam, że podąża w moim kierunku. Uśmiechnęłam się niemrawo, ponieważ pomimo bólu, jaki nosiłam w swoim sercu, nadal cieszył mnie widok moich przyjaciół.

- Cześć – odezwał się pierwszy, a ja podniosłam się z ławki, by go przytulić. – Cieszę się, że chciałaś się spotkać.

- Jesteś moim przyjacielem! Będę się spotykać, ile będę mogła. To, że mój chłopak okazał się moim bratem, nie zmienia tego, że nadal jesteśmy przyjaciółmi.

Dobra, może jednak trochę zmienia, skoro wybiegam z pubu, bo właśnie napadły mnie natrętne myśli o ex.

- Tylko wczoraj stchórzyłam, gdy was opuściłam, ale staram się składać do kupy.

- Nie miałaś bawić Declana? – zmrużył oczy.

Cholera!

- Ohh...

- W porządku, wiedzieliśmy że nie o to chodziło – uśmiechnął się łagodnie, dając mi do zrozumienia, że rozumie beznadziejną sytuacje, w której położeniu się znalazłam.

Niekiedy nie doceniałam tego, jak bardzo potrafili mnie prześwietlić. Powinnam przestać bawić się w słabe kłamstewka, by ukryć przed nimi prawdziwe uczucia.

- Dziękuję – przyznałam cicho, na co Colton uniósł brwi. – Za to, że potraficie być tacy wyrozumiali – dokończyłam.

- Jesteś moją przyjaciółką! – przedrzeźniał mnie.

Nastała drętwa cisza, więc postanowiłam zapytać o powód, dla którego tutaj się znaleźliśmy. Nie, żeby mi przeszkadzał fakt, że siedzieliśmy i rozmawialiśmy, po prostu wiedziałam, że to było coś ważnego dla Coltona. Nie rozumiałam, z czym miałoby to mieć związek, że nie umówił się również z Harper. Do tej pory sądziłam, że wszystkimi sprawami dzieliliśmy się razem. Miotała mną ciekawość i chciałam, by Colton wyjaśnił o co chodzi.

- Chciałeś o czymś porozmawiać, nie tak? – nakierowałam na temat.

- Nie wiem, od czego zacząć – powiedział, po czym westchnął ciężko. Słońce oświetlało jedną część jego twarzy, przez co promieniała w świetle. Miał nieskalaną żadnymi mankamentami skórę, gładką niczym jedwab. Do tej pory nie zwracałam szczególnej uwagi na to, jaką posiada urodę. Był przystojny, to musiałam przyznać.

- Podobno najlepiej od początku.

- Obiecaj, że nie wstaniesz i nie uciekniesz, dobra? – popatrzył w moje oczy, szukając potwierdzenia.

- Obiecuję.

- Na mały paluszek? – wyciągnął do mnie dłoń. Trochę było to śmieszne, że dwójka dorosłych ludzi, tuż po odebraniu dyplomów składała sobie obietnice na palec, niczym małe dzieci. Z drugiej strony, czy wiek powinien decydować o tym, co należy robić, a co nie? Tylko my, ludzie, stawiamy sobie ograniczenia, martwimy się powinnościami i stajemy się drętwi z tego powodu. Wypadałoby z tym przestać.

- Na mały paluszek – ścisnęłam się z nim najmniejszym palcem.

- Casey... - zaczął ciężko. Jeżeli temat, który miał poruszyć, nie był związany z tym, że umiera, to go postawię do pionu. Dlaczego tak utrudniał tą rozmowę? Zaczynał boleć mnie brzuch ze zdenerwowania.

Ruins, baby - cz. 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz