Rozdział XI

72 3 0
                                    

 Przed moją twarzą tkwiło jedno z pięciu wejść do wnętrza labiryntu. Beton piął się w górę. Gdyby widniało nad nami niebo, prawdopodobnie mógłby go z łatwością dotknąć. Jednak zamiast niego, wisiała nad naszymi głowami przestrzeń zabarwiona głęboką czernią. Nie doszukałam się ani jednej gwiazdy. To nie było nocne niebo. Przez unoszącą się nad nami nicość, panował tutaj półmrok.

Dookoła prószyły płatki śniegu. Dotkliwie schładzały temperaturę otoczenia, lawirując w powietrzu. Dryfowały nad ziemią. Żaden z nich nie dotknął podłoża ani razu. Odruchowo potarłam dłońmi o siebie, szukając źródła ogrzania.

Czując łunę ciepła obok siebie, przypomniałam sobie o obecności Chrisa.

- Mówiłeś, że to tylko wspomnienie. - odezwałam się.

- Ale też ostrzegałem - uśmiechnął się nieznacznie.

- Przed drugim sobą. Nie przed mrozem.

- Czyli między innymi nad realizmem tych wspomnień - odpowiedział beznamiętnie, rozpinając ciemną bluzę. Sprawnie wyplątał się z jej rękawów, po czym bezzwłocznie ułożył ją na moich ramionach.

Nie ukrywałam zaskoczenia jego gestem, ale nie protestowałam. Z trudem panowałam nad kącikami ust, które niewątpliwie próbowały uciec w górę. Pomimo niepewności przed tym, co mogę tutaj ujrzeć, czułam się do tego momentu bezpiecznie stojąc koło bruneta.

- A co z tobą? - zapytałam, mierząc wzrokiem jego koszulkę z krótkim rękawem. Chwyciłam palcami za krawędzie i naciągnęłam miękki materiał, lgnąc do zalążka ciepła.

Skrzyżował ramiona niewzruszony.

- Przywykłem. Bywam tu nie raz częściej, niż we własnym mieszkaniu. - odpowiedział, obracając głowę. Skupił na czymś wzrok, a ja podążyłam jego śladami.

Nie byliśmy sami.

Mężczyzna wątłej postury ledwo stał na własnych nogach. Wyłupiaste, duże oczy były podkrążone, jakby z wycieńczenia. Z przerażeniem przyglądał się wszystkiemu zdecydowanie nie wiedząc, gdzie się znalazł.

- Michael Spencer. - Chris zabrał głos. - Jego dusza właśnie zakończyła ostatnie życie.

- Ile wcieleń przeżył? - zapytałam.

- Dwanaście. W każdym zabił minimum jedną osobę, ale w ostatnim zakatował na śmierć dwójkę swoich braci.

Otworzyłam szeroko oczy. Ciężko przychodziło mi oswojenie się z tą informacją. Mężczyzna wyglądał na bezbronnego i zagubionego.

- W jaki sposób zginął?

- We śnie. Z rąk bratanicy, która chciała pomścić ojca.

- Boże... - szepnęłam pod nosem. - Aż ciężko uwierzyć, że ludzie faktycznie są zdolni do takich rzeczy.

- Uwierz mi. Potrafią jeszcze więcej niż to.

- Co go czeka? - biłam się z myślami, czy zadać to pytanie. Postanowiłam jednak je wypowiedzieć nie zważając, jaką odpowiedź mogę usłyszeć.

- Piekło. - usłyszałam głos Chrisa. Zmarszczyłam machinalnie czoło. Brunet nie otworzył ust ani na chwilę. Podążyłam za dźwiękiem, zwracając się z powrotem w kierunku środkowego wejścia do labiryntu.

Zza wzniosłego muru wyłonił się człowiek, będący przerażająco idealną kopią Chrisa stojącego przy moim ramieniu. Porównanie do bliźniąt byłoby błędne. Sobowtór definitywnie prezentował identyczne cechy wyglądu co ciemnowłosy Żniwiarz. Oprócz sprężystych kosmyków włosów zaczesanych zawzięcie do tyłu, twarz z pozoru pozostawała niezmienna.

Fate's IllusionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz