Rozdział XVI

141 2 0
                                    

Kroczyliśmy w ciszy, przecinając zapuszczony park, pełny przemoczonych jesiennych liści, których nikt nie zebrał przed pojawieniem się śniegu.

Spoglądałam w oddal, gdy nagle serce stanęło mi w gardle. Na widok długich, blond włosów moje ciało oblały lodowate dreszcze. Tym razem, nie przewidziało mi się. Adrien szedł prosto na nas. Kontury jego sylwetki stawały się bardziej wyraźne wraz z każdym, mozolnym krokiem. Stwarzałby pozory spacerującego, zwyczajnego śmiertelnika, gdyby nie wzrok wbity we mnie, który zdradzał jego intencje. Posągowa, marmurowa twarz rozpromieniła się. Skrył domniemanie brudne zamiary pod świetlistym uśmiechem.

Zdecydowanie nie dziwiło go nasze spotkanie. Wyjście nam naprzeciw było najwyraźniej elementem jego wyimaginowanego planu.

Zanim zdążyłam przyjrzeć mu się dłużej, Louis odepchnął mnie do tyłu i stanął na wprost niego. Obserwowałam wszystko, spoglądając zza ramienia chłopaka. Postura blondyna wyglądała wątło w porównaniu z umięśnionym ciałem Louisa. Adrien zdawał się nie zauważać różnicy pomiędzy ich odmienną masą. Pozostał spokojny i niewzruszony, jakby barki Louisa nie były dwukrotnie większe niż jego własne.

Nie zniechęcony, podszedł na tyle blisko, aby dzieliły nas niezliczna dwa metry. Grał na zwłokę, bez zbędnego pośpiechu.

- Christopher przysłał swojego chłopca na posyłki, żeby pomagał ci odrabiać lekcje? - drwina przepełniała go całego. Spojrzał na Louisa. Wyglądałby niewinnie, gdyby nie ogniki intrygi migoczące w jego oczach.

Louis nie wdawał się w dyskusję. Jego ciało było napięte, gotowe do ataku w każdej chwili. Obserwował Adriena bez zbędnego wchodzenia w rozmowę.

- Tak trzymaj. Nie dawaj się rozpraszać. - Adrien udzielił fałszywej, ironicznej pochwały. Aura otaczająca tego mężczyznę przywodziła na myśl truciznę rozpuszczoną w powietrzu. Po dłuższym przebywaniu w jej pobliżu, zaczynała tłamsić umysł i blokować zdolność brania oddechu.

- Nie chcesz mnie prowokować, Recoin. - burknął Louis, odchodząc w tył. Podążyłam za jego ruchem, cofając się. Ręka Louisa zacisnęła się asekuracyjnie nad moim łokciem.

- Cały drżę - zadrwił Adrien. Jego riposta ociekała sarkazmem. Kącik niemoralnie idealnych ust uniósł się grubiańsko.

Próba zdekoncentrowania młodego Żniwiarza nie trwała długo. Przechylił korpus w bok. Wychylił też głowę, a kilka złotych kosmyków obsypało część twarzy, która w ostatnich dniach nawiedzała mnie do tej pory zaledwie w snach.

Nie sądziłam, że ujrzenie jej ponownie spowoduje we mnie mdłości potęgowane nieposkromionym lękiem.

Jego istnienie namacalnie udowadniało, że zło w pięknej postaci, wznieca grozę, przekraczającą oczekiwania.

Nie czułam już podziwu. Widziałam w nim nieokiełznane monstrum obdarte z człowieczeństwa.

Nigdy nie można było być pewnym jego aktualnych zamiarów. Mógł zaledwie chcieć podsycać w nas niepokój, a równie dobrze za sekundę wysadzić w powietrze.

- Widzisz mnie. - rzucił sugestię o obraniu niewidzialnej formy. Głęboki głos zabrzmiał niewinnie. Fałszywie łagodny wizerunek spotęgował ciarki na skórze. - Co ci dał?

"Jesteś bezpieczna. Jesteś bezpieczna. " - powtarzałam nieustannie w myślach.

- Nie twoja sprawa. - próbowałam ukryć przerażenie, dokładając wszelkich starań, by brzmieć stanowczo. Całe szczęście, mój głos nie zadrżał. Wyprostowałam się, stając pewnie na nogach.

- Oczywiście, że moja. Teraz jestem częścią twojego życia. Tą destrukcyjną. - Uśmiechnął się zaczepnie. Spojrzenie, którym mnie naznaczył, przywodziło na myśl ślepia drapieżnika w trakcie polowania.

Fate's IllusionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz