Rozdział 2.

280 34 2
                                    

Daniel

Impreza się rozkręcała. Nikt nie przejmował się, że kolejnego dnia musieliśmy iść do szkoły – nie pierwszy i nie ostatni raz. Alkohol lał się strumieniami, zapach seksu mieszał się z potem, a białego proszku w łazience nie przegapiłby nawet ślepiec. Każdy w St. James's Elite Academy wiedział, że imprezy organizowane przez Daniela Rowsona były legendarne.

Przyglądałem się wszystkiemu z góry, z naszej loży, gdzie wstęp mieli tylko nieliczni. Lubiłem posiadać to, czego nie mogli mieć inni. Czuć ich zazdrość i uwielbienie. Mówili, że byłem Bogiem St. James's Elite Academy. Ja wolałem określenie „panem", bo w Boga należy uwierzyć, a w moje istnienie nikt nie wątpił.

- Nie chcę jej tutaj.

Obróciłem się za głosem Livii dyskutującej z Colinem. Siedziała na białej sofie otoczona przez Sutton i Lenoxa. Zastanawiałem się, czego mogła dotyczyć rozmowa, skoro chłopak wpatrywał się w dziewczynę błagalnym wzrokiem.

- To tylko Violet, bez koleżanek. – Naciskał na nią spojrzeniem.

- Nie. Nazwała Sutton szmatą, a teraz chce usiąść z nami? Szanuj się Colin. Ona nie chce cię tylko go. – Wskazała głową na mnie.

Uśmiechnąłem się, łapiąc z Livią kontakt wzrokowy, lesz szybko go przerwała – jak zawsze.

Stanowisko królowej w naszym liceum było nie obsadzone, lecz Livia Bauer zajmowała czołową pozycję wśród pretendentek do tego tytułu. Nie zdobyła go tylko dlatego, że nie chciała. Uważała, że znajduje się ponad tym wszystkim, chociaż czasami lubiła pokazać pazurki i udowodnić, że posiada władzę.

Nie potrafiłem rozgryźć jej do końca, a skoro ja tego nie zrobiłem, nikt tego nie dokonał.

Wychowaliśmy się razem. Kiedyś znałem każdy jej sekret, aż nagle coś się zmieniło. Gdyby nie wspólni znajomi i nasi rodzice z pewnością odgrodziłaby się ode mnie grubym murem z działami obronnymi. Livia dawniej była moją przyjaciółką, lecz nagle zdystansowała się do mnie. Początkowo brakowało mi jej. Na szczęście ta rana się zasklepiła i ruszyłem do przodu.

- Colin, Violet Milles chce dołączyć do nas na loży. Może przyjść? – Colin szukał ratunku u mnie.

- Powiedziałam, że nie – dziewczyna zaznaczyła twardo.

- Tak – odparłem.

Zrobiłem jej na złość z czystą premedytacją, bo tak właśnie wyglądała nasza relacja od czterech lat.

Dostrzegłem w zielonych oczach gniew. Wolałem ujrzeć w nich cokolwiek, byle nie obojętność. Wtedy przynajmniej wiedziałem, że o mnie myślała. Tak, byłem popaprańcem, skoro wolałem, aby ktoś mnie nienawidził, niż ignorował moje istnienie.

Gellar uśmiechnięty od ucha do ucha pobiegł po Violet.

Już myślałem, że Livia puści mi to płazem, lecz ona z żądzą mordu w spojrzeniu wstała z sofy. Jej ruchy nie były gorączkowe. Kontrolowała każdy swój ruch. Najpierw obciągnęła bardzo krótką sukienkę – w której wyglądała gorąco – następnie ruszyła w moją stronę.

Moim hobby było irytowanie Livii Bauer.

- Serio? – zapytała, gdy stanęła przede mną.

- Nie będę niszczył kumplowi podrywu, tylko dlatego, że Violet nazwała Sutton szmatą. – Oparłem się tyłem o szklaną barierkę, krzyżując ramiona na piersi. – Tatuś nie byłby zadowolony. – Ostentacyjnie przesunąłem wzrokiem po sukience, która więcej odsłaniała, niż zasłaniała.

- Twój również – odszczeknęła.

Gdybym miał obsadzić kogoś w roli królowej lodu, nie byłaby to blondynka z niebieskimi oczami w białej sukni. Ten miły obrazek nie odzwierciedlał prawdziwego charakteru tej postaci. Idealną kandydatką do tej roli była brunetka przede mną. Kruczoczarne włosy, zielone oczy i jasna karnacja tworzyły obraz prawdziwej królowej lodu. A jeżeli dodać do tego chłodne spojrzenie, którym raczyła cały świat, otrzymywało się perfekcję.

- Wręcz przeciwnie. Mój byłby ze mnie dumny. – Powiodłem wzrokiem za kelnerką, która przeszła tuż za plecami Livii.

Latynoska z całkiem niezłym tyłkiem, musiałem zapamiętać ją w głowie, a później odnaleźć. Na razie czekał mnie ciekawy pojedynek.

- Z twoich chorób wenerycznych? Pieprzyłeś takie szmaty, że na pewno coś złapałeś.

- Wiem, jak się zabezpieczać – odparłem ze spokojem.

- Oby, bo następna matka, która przyjdzie do twojego ojca na skargę, może ogłosić, że zostaniesz tatusiem. – Wbiła we mnie spojrzenie przepełnione pogardą. – Uważaj, gdzie wsadzasz, bo nie brakuje idiotek.

Dzisiaj ziała wyjątkowo silnym jadem. Miałem wrażenie, że gdyby nie świadkowie, chętnie wypchnęłaby mnie przez barierkę, licząc, że nie przeżyją upadku.

- Udajesz grzeczną, a kawał suki z ciebie, Liv. – Wsunąłem palec za jej dekolt, przyciągając do siebie. Nie unikałem żadnej okazji, aby trochę ją pomacać.

Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz znaleźliśmy się tak blisko. Patrzyłem na tę ładną buzię z bliska, czując na sobie niemal namacalną nienawiść z jej strony.

- Zabieraj łapy! – Uderzyła mnie w klatkę piersiową, odsuwając się do tyłu.

Uśmiechnąłem się kpiąco.

Właśnie sobie uświadomiłem, że Livia była jedyną dziewczyną, która na mój dotyk reagowała agresją. Nie flirtowała ze mną, nie próbowała uwieść. Zamiast wodzić za mną wzrokiem, co czasami zdarzało się nawet Sutton, ona unikała mojego spojrzenia. Traktowała mnie jak zarazę. Ona nie udawała niedostępnej, a rzeczywiście była dla mnie niedostępna. Może i wychowaliśmy się razem, ale nie byliśmy rodziną.

Moja ambicja poczuła głód, lecz pierwszy raz miała nie zostać nakarmiona.

- Jesteś prymitywny, Rowson – rzuciła i odeszła do stolika.

W tym samym momencie Colin przyprowadził Violet. Lubiłem kolesia, ale nie posiadał instynktu samozachowawczego. Wrzucił rozpaloną zapałkę do kanistra z benzyną i zaraz się zdziwi, że ten wybuchnie. Na szczęście tym razem tylko siedziałem na widowni.

Początkowo Livia nie zwracała uwagi na Violet. To było jak opóźniony zapłon. W końcu złapała Sutton za rękę, dając znać, że czas zejść na parkiet. Przesunęła się między sofą a stolikiem. Ukucnęła, udając, że poprawia coś przy bucie, po czym wstając na równe nogi, zahaczyła ręką o drinka, a ten rozlał się nie tylko po stole. Część pomarańczowego napoju dosięgła białej sukienki Violet.

- Przepraszam. – Livia udała przejętą.

Sutton zacisnęła usta, aby nie wybuchnąć śmiechem.

- Moja sukienka! – Violet zerwała się na równe nogi. – Nie!

Może, gdybym nie obserwował tego od początku, uznałbym zachowanie Bauer za nieszczęśliwy wypadek. Niestety dla Violet nie było mowy o przypadku.

Livia udawała przejętą przez niecałą minutę, po czym z satysfakcją wypisaną na twarzy poszła na parkiet.

Nie każdy jeszcze wiedział, że z Livią Bauer się nie zadzierało. Może nie chodziła po szkole, pusząc się i piorunując wzrokiem każdego, kto źle dobrał do siebie kolory ubrań czy stanął przed nią w kolejce na stołówce, niczym stereotypowa szkolna suka. Ona działała inteligentnie. Atakowała, kiedy nikt się tego nie spodziewał.

Niebo nie jest limitemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz