Rozdział 27.

267 29 1
                                        

Livia

Kolejnego dnia tylko słyszałam, jak Daniel wychodził z pokoju kilka minut po szóstej rano. Zakradłam się do okna, chcąc zobaczyć go ostatni raz przed wyjazdem. Obserwowałam, jak kierowca pomaga mu pakować torby do bagażnika. Starałam się nie zostać zauważoną. Jeszcze nie potrafiłam zrozumieć tego, co działo się między nami – bo bez wątpienia coś się działo.

Przesunęłam po policzku palcami, wspominając, jak on to robił. Przymknęłam powieki, wracając do wszystkich momentów, w których za jego sprawą po moim ciele rozchodziło się ciepło. Serce od razu zaczęło wybijać przyśpieszony rytm. Może jego wyjazd nie był przypadkowy? Może w ten sposób dostałam od losu szansę, aby przemyśleć wszystko na spokojnie? Będę mogła nabrać zdrowego dystansu.

Okazało się, że nie tylko ja odczułam brak Rowsona. W szkole również zapanowała dziwna atmosfera. Jakby diabeł opuścił tron, a jego dwór popadł w jeszcze większy obłęd. Już pierwszego dnia na szkolnym parkingu pobiło się dwóch trzecioklasistów. Ktoś pozaklejał drzwi do łazienek klejem budowlanym, przez co portier musiał się nieźle naszarpać, aby otworzyć wszystkie i nie była to sprawka Gellara czy Newmana. Na stołówce szalał rozgardiasz niczym wśród małp w zoo. Trzeciego dnia Jasper nie wytrzymał i stanął na jednym ze stołów, nakazując wszystkim się zamknąć. Nie wiedziałam, że władał tak potężnym głosem, dzięki któremu udało mu się zdobyć posłuch.

Chaos wkradł się również do mojej codzienności, gdy skontaktowała się ze mną asystentka ojca, chcąc umówić nas na kolację. Pierwszym odruchem była odmowa, jednak kobieta oznajmiła, że za kilka dni ojciec wraca do Stanów Zjednoczonych z brakiem planów na powrót. Zgodziłam się, bo wygrała ta część mojej natury, która pragnęła zgrywać idealną córkę.

Umówiliśmy się w restauracji Hélène Darroze w Hotelu Connaught. Nie czułam się, jakbym szła na kolację z ojcem, a raczej z kimś, z kim łączyły mnie formalne relacje. Byłam punktualna, ale tata czekał na mnie już od kilku minut. Przywitaliśmy się pocałunkiem w policzek i usiedliśmy naprzeciwko siebie. Nie czułam się przy nim swobodnie.

- Jutro wieczorem lecę do Bostonu – oznajmił, przeglądając menu.

- Wiem. Twoja asystentka mi przekazała.

Między nami zapadła niezręczna cisza. Dziękowałam za pełną salę, której odgłosy sprawiły, że nasze milczenie było choć trochę mniej niezręczne.

- Wcześnie wyszłaś z przyjęcia urodzinowego Arthura. Później cię już nie widziałem.

- Źle się poczułam.

- Dostałem maila ze szkolnego sekretariatu z informacją, że zemdlałaś w łazience.

Normalnie ojciec roku. Z dystansem niczym z Londynu do Tokio mówił o tym, że jego córka zemdlała.

Zastanawiałam się, co musiałoby się wydarzyć, aby się mną zainteresował, a nie wysługiwał przyjacielem i jego żoną.

- Zgadza się – odparłam zdawkowo, bo moje omdlenie miało służyć wyłącznie jako temat do podtrzymania rozmowy.

- Powinnaś zrobić sobie badania.

- Ava zapisała mnie na badania, więc zrobiłam je dwa dni temu. Wszystko jest w porządku.

Przy stoliku zjawił się kelner, więc oboje złożyliśmy zamówienie. Zdziwiłam się, że nie wziął wina. Był smakoszem tego rodzaju alkoholu, szczególnie w połączeniu z jedzeniem. Zawsze wybierał restauracje na podstawie dostępności konkretnych gatunków win w karcie. Tym razem tak jak ja postawił na wodę.

Niebo nie jest limitemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz