Rozdział 13.

245 28 1
                                    

Livia

Wodziłam palcem po krawędzi kieliszka, wpatrując się w rubinową barwę wina. Przywiodła mi na myśl ludzką krew wypełniającą tętnice. Wyobraziłam sobie jak serce, niczym super pompa, wprawiało ją w ruch, rozprowadzając po całym ciele. Krew była źródłem życia, a jednak wystarczył precyzyjny ruch, aby ją stracić. Ten, kto znał się na anatomii, wiedział, jak poprzez jedno pozornie niewinne cięcie pozbawić człowieka życia.

Nie miałam pojęcia, skąd tak makabryczne myśli przyszły mi do głowy.

Nagle poczułam, jak coś we mnie uderzyło. Zawartość kieliszka momentalnie znalazła się na mnie, a ja sama opadłam plecami na sofę.

- Przepraszam!

Dotarł do mnie rozbawiony głos Sutton. Jeszcze niedawno tańczyła z Colinem, a teraz leżała obok mnie. Nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Odgłosy, które z siebie wydała, przybierały coraz głośniejszą skalę.

Popatrzyłam w dół na swój sweter, noszący teraz dużą bordową plamę. Nie spodziewałam się, że dało się go jeszcze uratować.

- Sutton. – Mało delikatnie odsunęłam głowę dziewczyny, aby móc wstać.

- To wina Colina. – Wskazała na chłopaka.

- Myślałem, że jest silniejsza. – On również się śmiał.

Wstałam z sofy i poirytowana poszłam na piętro, aby się przebrać. Zaczynał mnie denerwować brak rozgarnięcia Sutton, szczególnie po alkoholu. Zachowywała się jak taran, który szedł przed siebie, nie zważając na nic dookoła. Na wakacjach podbiła mi oko, bo za mocno zamachnęła się, gdy grałyśmy w tenisa stołowego, będąc w jednej drużynie. Oczywiście wtedy też miała we krwi procenty. Czasami zachowywała się jak wariatka, nie panując nad swoim śmiechem, ruchami i tym, co wychodziło z jej ust.

Zmieniłam sweter na bluzę Burberry. Poprawiłam włosy i makijaż, po czym ruszyłam na korytarz. Otwierając drzwi, natknęłam się na Nicolsa, który raczej nie znalazł się w tym miejscu przypadkiem.

- Możemy pogadać? – zapytał, sugerując, że chciałby to zrobić w pokoju.

- Co się stało?

Zaskoczyło mnie intensywne spojrzenie chłopaka. Jak zawsze jego twarz pozostała poważna, lecz oczy nieprzyjemnie się we mnie wwiercały.

- Proszę. – Naciskał, abyśmy weszli do środka.

Z myślą, że chciałam mieć to jak najszybciej z głowy, w puściłam go do pokoju.

- Podobasz mi się, Livia. – Zamknął za sobą drzwi.

Te słowa nie zrobiły na mnie wrażenia. Zbyt wiele razy je słyszałam, więc nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Szczególnie że wyrażały chwilową fascynację czymś, co było ładne.

- Przyjechałeś tu z Sutton. – Przypomniałam mu.

- Dla ciebie.

- Schlebia mi to... – kompletnie mi nie schlebiało, lecz starałam się być delikatna – ale nie mogę tego odwzajemnić.

- Wolisz tego prymitywa, Rowsona? – Z jego ust wydobył się oskarżycielski ton.

Zrobiłam duży krok w tył.

Zrozumiałam, że miałam do czynienia z mężczyzną, który nie potrafił uznać swojej porażki. Dopatrywał się jej wszędzie tylko nie w sobie.

- Po pierwsze, mnie i Daniela nic nie łączy. Nasze rodziny się przyjaźnią, znamy się od dziecka i tyle. Po drugie, nie muszę ci się tłumaczyć, więc doceń moją uprzejmość i wyjdź.

Niebo nie jest limitemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz