Rozdział 6.

274 30 3
                                    

Livia

Szybkim krokiem wkroczyłam do jadalni, chcąc tylko chwycić jakiś owoc i wyjść. Jednak gwałtownie zatrzymałam się w progu, gdy zastałam siedzących za stołem Avę, Arthura oraz Liama. Patrzyłam na nich jak na kompletnie niepasujący do całości element.

- Coś się stało? – zapytał mężczyzna, zauważając moją konsternację.

- Nie, ale nie przywykłam do widoku rodzinnych śniadań. – Powoli podeszłam do stołu.

- Nie zawsze się nam udaje. Na zmianę odwozimy Liama do szkoły, więc jedno z nas zawsze jest rano w domu – wyjaśniła Ava.

Rozległ się głośny trzask frontowych drzwi.

- Daniel raczej z nami nie jada. – Niezadowolony Arthur pokręcił głową.

I bardzo dobrze.

Sięgnęłam po garść borówek z zamiarem wyjścia z jadalni.

- Nie usiądziesz? – Pytanie padło z ust mężczyzny.

- Przed lekcjami jestem umówiona ze szkolną doradczynią, więc muszę się śpieszyć.

- Rozumiem. Gdybyś po szkole była głodna, Maria, nasza gosposia jest do dyspozycji. W domu na pewno będzie też jeden z nauczycieli Liama – wyrecytowała Ava.

Pokiwałam głową, dając do zrozumienia, że przyjęłam do wiadomości.

- Dobrego dnia! – krzyknął Arthur, gdy już docierałam do drzwi jadalni.

Przeszłam przez duży hol, w którym dało się poczuć jak w muzeum. Wysokie ściany ozdobiono obrazami w mosiężnych ramach. Marmurowa podłoga lśniła czystością. Nie zabrakło również greckich kolumn podtrzymujących sufit.

Wsiadłam do samochodu pozostawionego na podjeździe i ruszyłam do szkoły.

Szkolny parking nie został jeszcze zapełniony autami. Pierwszy rząd był pusty, więc Daniel po teatralnym trzaśnięciu drzwiami nie pojechał prosto do szkoły.

Skierowałam się do gabinetu doradczyni, która przywitała mnie szerokim uśmiechem, którym witało się ofiary klęsk żywiołowych czy przemocy domowej. Jej twarz przepełniało współczucie, co nieudolnie próbowała ukryć.

Meghan Wood co roku zdobywała nagrodę ulubionego pracownika naszego liceum. Głosowała na nią cała męska część szkoły. Dlaczego? Bo fiut im stawał na jej widok. Meghan w przeciwieństwie do nauczycielek i pracowniczek administracyjnych nie nosiła niemodnych garsonek czy płaskich butów. Była Latynoską, więc natura obdarzyła ją pełnymi kształtami. Jej miseczka D, wyraźnie zarysowane biodra, duże i jędrne pośladki były obiektem fascynacji. Twarz również miała ładną. Nigdy nie nosiła krótkich sukienek czy wydekoltowanych bluzek, a i tak chłopcy ślinili się na jej widok.

- Livio, jak się czujesz? – Współczucie przesiąkło również jej głos.

- Dobrze, dziękuję.

- Pamiętaj, że szkolny psycholog jest do twojej dyspozycji. Po tak traumatycznych przeżyciach warto skorzystać z porad specjalistów. Mogę polecić twojemu tacie świetnego terapeutę.

Marzyłam, aby się zamknęła.

Czasami wyobrażałam sobie, jak staję na środku stołówki i krzyczę najgłośniej, jak potrafię. Wtedy wszyscy milkną, a ja delektuje się błogą ciszą.

- Dziękuję, w razie potrzeby odezwę się do pani. – Pozostałam miła, jak ode mnie oczekiwano.

- Cieszę się. Przez ostatnie dwa tygodnie spotkałam się ze wszystkimi uczniami ostatniego roku, aby porozmawiać o ich przyszłości po zakończeniu liceum. – Sięgnęła po teczkę z moimi imieniem i nazwiskiem. – Livio, masz doskonałe oceny. Zdobyłaś również wiele dodatkowych punktów, które przybliżają cię do wymarzonych studiów. Widzę, że chcesz iść na... Harvard. – Przeczytała ze swoich notatek. – Zgodnie z formalnościami muszę ci wspomnieć, że w kraju mamy również doskonałe uczelnie, ale osobiście uważam, że Harvard jest świetnym wyborem.

Niebo nie jest limitemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz