Rozdział 26.

179 24 2
                                    

Daniela spotkałam dopiero podczas poniedziałkowego lunchu. Mieszkaliśmy w jednym domu, ale on potrafił poruszać się po nim niczym duch. Gdy nie chciał zostać zauważony, znikał, o czym nieraz przekonali się jego rodzice.

- Musimy pomyśleć o kostiumach na Halloween. Greccy bogowie. Mamy sporą swobodę, byle materiały były w bieli, kremie, beżu lub ewentualnie błękicie. Wybraliście już, za kogo dokładnie się przebieracie? – W temacie Halloween Sutton mogła rozprawiać bez przerwy. – Ja będę Afrodytą.

- Demeter – powiedziała Rina.

- Daniel, bierzesz na siebie Zeusa? – dopytała rudowłosa.

- Tak.

Nasze spojrzenia się spotkały, a ja przypomniałam sobie sobotnią noc. Natychmiast odwróciłam się do Sutton. Obawiałam się, że odczyta moje myśli. Nie mogłam pozwolić, aby dowiedział się, że zrobiłam sobie dobrze, myśląc o nim. Miałam maniakalne wrażenie, że było to wypisane na mojej twarzy.

- A ty, Livia? – Przyjaciółka przesunęła palcem po moim nosie.

- Nie wiem. Może... – Przeszukiwałam w głowie greckie boginie.

- Ja będę Dionizosem, bogiem wina i imprez. – Colin był dumny ze swojego pomysłu.

- Apollo – powiedział Lenox.

Jakbyśmy cofnęli się w czasie o dziesięć lat i wybierali, którym członkiem One Direction chcemy być podczas pokazu talentów na obozie letnim.

- Czy Demeter miała jakiegoś faceta? – zapytał Jasper.

- Zeus miał z Demeter córkę Persefone, ale on to posuwał wszystkich, siostry i córki. Innego nie kojarzę. – Sutton machnęła ręką.

- To będę Posejdonem.

- Artemida – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy.

- Świetnie. Czyli to mamy ustalone. Teraz kwestia kostiumów.

- Moja mama... – Urwałam, zdając sobie sprawę, co chciałam powiedzieć.

Moja mama z wykształcenia była kostiumografką. Gdy mnie urodziła, zrezygnowała z pracy w teatrze, a później brała jedynie ciekawsze zlecenia. Zwód żona zdecydowanie bardziej jej pasował.

Poczułam w gardle gulę, a wraz z nią przyszedł ból na wysokości mostka. Coś zdecydowanie było nie tak. Moje serce stopniowo przyśpieszało. Słyszałam dźwięki, lecz wszystkie zlewały się w niezrozumiałą całość. Jednak głos powtarzający mi w głowie słowo „mama" był bardzo wyraźny. Miałam wrażenie, że moje ciało rozłączyło się z duszą.

Na chwiejnych nogach odeszłam od stołu. Szłam na wyczucie. Starałam się pozostać przytomna, choć wydawało się to coraz trudniejsze. Dotarłam do łazienki. Zamknęłam się w jednej z kabin i opadłam na podłogę. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym niż walące w piersi serce i bezustannym słowie „mama". Może nawet wyszło z moich ust...

Przez ostatnie tygodnie nie myślałam o Giselle. Odpychałam świadomość, że już nigdy jej nie zobaczę. Cały czas wydawało mi się, że pewnego dnia przyjdzie do Rowsonów i oznajmi, że czas wracać do domu.

Złapałam się za gardło. Coraz trudniej przychodziło mi płynne oddychanie. Miałam wilgotne policzki. Traciłam ostrość widzenia, a moje ciało wydawało się bardzo ciężkie.

Co się ze mną dzieje?

Zapadła ciemność.

Ocknęłam się, patrząc w sufit. Miałam nad sobą bardzo jasną lampę w zdecydowanie niemodnym designie. Poza tym w pomieszczeniu pachniało lekami.

Niebo nie jest limitemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz