16

470 40 6
                                    

Luna była dla Harry'ego jak światełko na końcu tunelu. Spinka ze słonecznikiem w złocistych włosach, dyndające kolczyki rzodkiewki i promienny uśmiech witały go w jej skromnych progach.

– Wisi nad tobą sporo trytolitek – skomentowała na powitanie, gdy Harry ucałował ją w policzek. – Ale zniknęły gmermy. To cudowny znak!

– Mam taką nadzieję – uśmiechnął się, zawsze niepewny słów dziewczyny, choć nigdy niewątpiący w jej dobre zamiary. – Co to znaczy dokładniej?

– Że nie wyglądasz już tak ponuro jak tydzień temu – rzekł niższy głos, a Harry uniósł głowę. Za Luną przystanął Neville, któremu z zapałem uścisnął dłoń. – Dobrze wiedzieć, że pozbierałeś się trochę po tej tragedii na licytacji. Nie powinni byli cię wysyłać.

– Możliwe – odparł wymijająco Harry, wchodząc przez wysoki próg do małego, ale przytulnego domku na obrzeżach Londynu.

– Mówię poważnie – naciskał Neville, odsuwając Harry'emu krzesło. Luna zniknęła w kuchni, zaraz szybko powracając. Przyrządziła swój powitalny specjał.

– Herbatka z korzeniami bertrama. Pysznie ostra i zarazem słodka – położyła przed nim filiżankę, nalewając do pełna.

– Dzięki, jesteś niesamowita – odparł Harry, częstując się też korzennym ciasteczkiem. Domowe wypieki Luny były przepyszne! Szczególnie jeśli wśród składników znalazły się owoce z ekologicznych upraw Neville'a i produkty od zwierząt, którymi opiekowała się dziewczyna.

– Luna nie może piec inaczej niż pysznie – zaśmiał się radośnie Neville, podbierając ciasteczko z malinami.

– Słyszałem, że planujecie założyć plantację? – zagaił Harry, mrugając porozumiewawczo.

– Wiesz... ktoś musi pozostać w tej branży. Zioło samo nie wyrośnie bez odpowiedniej pielęgnacji – Neville wzruszył niewinnie ramionami. – Ale nie zamierzam odchodzić od zwykłych upraw. Lokalny sklep sporo nam płaci za ekologiczne produkty.

– W końcu jesteście najlepsi w tym, co robicie – przyznał Harry. – A jak tam u rodziców? – zapytał. Neville uśmiechnął się nieśmiało, ściskając dłoń Luny, obok której siedział.

– Wrócili niedawno z wyjazdu. Mam wrażenie, jakbym nie widział ich parę lat, a to tylko dwa miesiące! – zaśmiał się, podsuwając Harry'emu telefon i wyświetlając zdjęcia. Przedstawiały uśmiechniętych państwa Longbottomów na tle wieży Eiffla. – Udało im się wykiwać gliny i ukradli tyle, że do emerytury nie będą musieli pracować.

– Znając twoją mamę, nie będzie chciała pozostać w bezruchu – rzekła Luna, nawijając złoty lok na palca. – Zbyt wiele gwindylaków lata wokół jej głowy.

– Gwindy...czego? – mruknął Harry, zastanawiając się, co tym razem miała na myśli dziewczyna.

– To takie małe mrówki ze skrzydłami, które sprawiają, że człowiek nie może usiedzieć na jednym miejscu – wyjaśniła, wskazując palcem na punkcik nad głową Harry'ego. – O, spójrz! Ty też masz ich trochę, ale twoje gubią skrzydła. Czy znalazłeś ostatnio miejsce, z którym nie chcesz się rozstawać?

Wnikliwe spojrzenie błękitnych oczu Luny sprawiło, że Harry poczuł się nieswojo. Jej szerokie źrenice odbijały zdumiony wyraz twarzy chłopaka, aż miał on wrażenie, że patrzy we własne oczy.

– W każdym razie... – odchrząknął Neville. – Moja mama po prostu chciałaby ciągle coś zwiedzać, kraść i kombinować. Nie wiem, po kim odziedziczyłem ten spokój! – zaśmiał się, a Harry dołączył.

Obsesja || TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz