19

358 36 2
                                    

Mysie włosy nie pasowały Tonks. Sprawiały, że wyglądała na starą i schorowaną. To nie była ta sama seksowna i wystrzałowa dziewczyna, którą spotykał wielokrotnie wcześniej. Jej wewnętrzny duch wyparował bez śladu.

Remus również nie trzymał się najlepiej. Nagła informacja o śmierci teściów sprawiła, że przyjął na siebie obowiązek intensywniejszego chronienia rodziny. Znając go, poświęciłby temu przekonaniu całą swoją duszę.

– Sto lat, kochanie – Harry próbował wprowadzić choć odrobinę radości w ten smutny obraz. Wręczył Teddy'emu pluszaka i przynajmniej malec był uszczęśliwiony. Bełkotał i gaworzył, śliniąc uszy zabawkowego królika.

Tonks wykrzesała z siebie energię, by posłać Harry'emu uśmiech, który zaraz się rozmył i zniknął.

– Co teraz zrobicie? – spytał Harry, zagryzając wargę ze zdenerwowania. Tonks spojrzała na niego smutno i westchnęła.

– Nie wiem... my... chyba musimy sprzedać dom rodziców – mruknęła, zerkając na Remusa, który siedział obok pogrążony w myślach. – Coś wymyślimy. Będzie dobrze – zapewniła, kołysząc w ramionach małego Teddy'ego. Gdy Harry spojrzał na dziecko, tylko ono było źródełkiem wesołości w tej trudnej godzinie ich życia.

Harry skrzywił się w myślach. To nie Tonks powinna pocieszać go i mówić, że będzie dobrze.

– Dajcie znać, jak będziecie potrzebować pomocy. Chętnie zajmę się Teddym – zaoferował. Dawno już nie wychodził nigdzie z chrześniakiem. Może wycieczka na basen albo do zoo sprawiłaby mu przyjemność, a rodzicom dała chwilę wytchnienia od obowiązków.

– Dzięki, Harry – Tonks objęła go na tyle, ile była w stanie, trzymając Teddy'ego. Remus też podszedł, kładąc mu dłoń na ramieniu i kiwając głową z wdzięcznością.

Kiedy Harry wyszedł z mieszkania, odetchnął z ulgą. Lubił obecność tej trójki, lecz nastrój żałoby dobijał go i przytłaczał. Wiedział, że w razie potrzeby, Tonks lub Remus zadzwonią. Ufał im.

Wyszedł za róg budynku, mijając ludzi bez twarzy. Tłok był tak wielki, że mógłby znaleźć dosłownie wszystkich oprócz tych osób, które chciał odszukać. Jednak Harry pragnął jedynie dotrzeć do samochodu, który musiał porzucić trzy przecznice dalej.

Wszedł w ślepą uliczkę, by na chwilę odetchnąć od gąszczu nóg i tułowi. Oparł się lekko o ścianę, oddychając głęboko. Zaraz powstał, wyrównał krok i znów spróbował wmieszać się w tłum.

– Potter! – usłyszał warknięcie, po czym został brutalnie przygwożdżony do ściany w zaułku. Ledwie zdołał wciągnąć zaskoczony wdech, gdy napotkał mdłe spojrzenie martwego oka. – Wiemy, że coś knujesz. Przyznaj się teraz albo zgiń, milcząc!

– Co...?! – wykrzyknął, oszołomiony, a jego spojrzenie przemknęło na postać stojącą z tyłu. Wszędzie rozpoznałby tę fioletową marynarkę i ekscentryczny kapelusz. – D-dyrektorze?! Co się dzieje?!

– Spiskujesz z Gauntem! – oskarżył Moody, ściskając nadgarstki Harry'ego, gdy chłopak wiercił się i próbował wyrwać ze śmiertelnego uścisku. – Przeszedłeś na stronę tych szumowin! Jesteś Śmierciożercą!

Serce Harry'ego przystanęło na moment, zanim ruszyło w dzikim galopie.

– Ja...! Co...jak...?

Jak mnie odkryli...?! – pomyślał z histerią wkradającą się na skraj umysłu.

– Mamy pewne podejrzenia, mój drogi chłopcze, że pan Gaunt może być wtajemniczony w intrygi pana Riddle'a – rzekł dyrektor, z przyklejonym do twarzy dziadkowym uśmiechem. Harry przeniósł na niego zirytowane spojrzenie. – Boimy się, że przybył tu, by przejąć rolę Voldemorta. Nie chcemy, aby cię skrzywdził.

Obsesja || TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz