18

321 32 8
                                    

Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie pokonany.

To jedno wielkie kłamstwo – stwierdził Harry, wpatrując się w białe, marmurowe nagrobki. – Śmierci nie da się pokonać – uśmiechnął się smutno, kładąc kwiaty obok zapalonych zniczy. Przetarł dłonią zimną płytę, odgarniając pył. Pod spodem ukazały się zakurzone napisy. Imiona.

Harry miał mieszane uczucia, co do swoich rodziców. James Potter kochał całym sercem i oddał życie w obronie żony, ale jego złośliwy charakter pozostawiał wiele do życzenia. Harry słyszał od Syriusza wiele na temat sławetnych dowcipów Huncwotów, które nie wydawały mu się już aż tak zabawne, gdy poznał wersję drugiej strony - ciemiężonego Snape'a.

Jednak to Lily Potter zawiodła go najbardziej. Wydawała się cudem. Slughorn sławił jej umiejętności warzycielki, Syriusz niemal uosabiał jej hardość i spryt, a Remus zawsze wyrażał się o kobiecie bardzo dobrze. A to wszystko okazało się ułudą, kiedy Lily postawiła swoje ambicje przed rodziną.

Harry jednak miał do nich niechętny szacunek. W końcu byli jego rodzicami i jakimś włóknem swojej istoty wciąż ich kochał.

Dlatego przysiadł na ławce obok i przemówił.

– Wczoraj był kolejny atak – rzekł ze zdławionym smutkiem, szepcząc swe winy do nagrobka. – Najpierw Longbottomowie, potem Jones, a teraz Andy...

Harry zapłakał rzewnie, czując się tak wściekłym na siebie. O ile Hestia Jomes wyszła bez szwanku, bo przebywała wtedy u Dedalusa Diggle'a, tak Andromeda i Ted Tonks nie przetrwali. Rodzeństwo Carrow ich dopadło.

Chłopak spojrzał jeszcze raz na napis na nagrobku i uśmiechnął się lekko, tym razem z mieszanką sprzecznych uczuć. Może śmierci nie można było pokonać, ale z pewnością dało się ją oszukać.

I dowodem na to był mężczyzna, z którym Harry miał się niedługo spotkać.

Marvolo Morfin Gaunt był przeciwieństwem swojego zmarłego brata bliźniaka, Toma Marvolo Riddle'a. Wyluzowany, w ciemnych okularach i rozpuszczonych włosach do łopatek, siedział w cieniu kawiarni w sercu Londynu.

Spojrzenia ludzi wokół skupiły się na Marvolo, niektóre z oszołomieniem, inne bez zrozumienia.

Zwykli ludzie nie znali zbrodniczej strony Toma Riddle'a. Wiedzieli jedynie, że był szanowanym filantropem i lekarzem, który został zamordowany na licytacji u Malfoyów. Prawda o Voldemorcie wyciekła jedynie w przestępczym półświatku.

Ludzie patrzyli, ale tylko dlatego, że dziwili się widokowi mężczyzny tak podobnego do Toma Riddle'a, a jednak tak innego. Kolczyk w uchu lśnił zielenią, a srebrne bransolety i pierścienie na palcach błyszczały w pełnym słońcu. Spod mankietu rozpiętej koszuli wystawał tatuowany smok, zawijający ogon wokół nadgarstka mężczyzny.

– Jesteś wcześniej – zauważył Marvolo, trzymając Harry'emu miejsce przy okrągłym stoliku.

– Przeszkadza ci to? – sparował figlarnie chłopak, trącając czubkiem buta łydkę mężczyzny. Ten uniósł brew na śmiałość młodszego.

– Wcale – odparł z intensywnością, która zawróciła Harry'emu w głowie. – Wręcz przeciwnie – dodał, nachylając się nad stołem i sięgając po leżącą na nim dłoń chłopaka. Zacisnął na niej własną, splatając palce. – Bardzo mnie cieszy twój widok, najdroższy – mruknął, powodując cień rumieńca na twarzy bruneta.

– Myślałem, że spotkamy się w mniej... publicznym miejscu – zauważył Harry z powątpiewaniem, rozglądając się dyskretnie po otoczeniu.

– Kawiarnie są najlepszym miejscem do rozmów – skontrował Marvolo. – W takim gwarze ciężko cokolwiek podsłuchać.

Obsesja || TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz