Rozdział 20

7 1 0
                                    

Rozpętało się piekło na ziemi. Piekło, które wywołało niemały zamęt. Padły strzały. jeden po drugim. Zabiły wszystkim oprócz tych dwoje. Zostali ranni, ale nadal żyli i w ten sposób byli w pułapce.

– To jak? Gotowy? – Nie odpowiedział. – Wiesz – zaczęłam. – Kiedy obudziłam się wtedy w szpitalu i dowiedziałam o ich śmierci, to jedyne czego pragnęłam to być z nimi. Ale teraz. – z każdym krokiem byłam bliżej. – Teraz wiem, dlaczego przeżyłam. – dotknęłam pistoletem jego głowy. – To ja, miałam być twoim, koszmarem. To ja miałam ich pomścić, zabijając ciebie i ją. – skierowałam broń w jej kierunku. – Myślałam, że stać cię na więcej. – wróciłam do Alfreda. – Cieszę się, że w końcu mogę spełnić moje przeznaczenie, wiesz? Dziękuję ci za to. Ale smuci mnie to, że musiałam zabić dobrych ludzi, żeby dojść do tego momentu. A to mój drogi, jest karygodne. Stworzyłeś potwora. Stałam się nim przez ciebie, bo to ty do tego doprowadziłeś. To przez ciebie zamienię twoje krótkie życie w piekło. – Zatrzymałam się. Idealna odległość. – Wypuść Mię, a potraktuje cię... trochę łagodniej. Ale nad tym się zastanowię jeszcze. Mam tyle możliwości.

Alissa się całą tą sytuacją zestresowała i z tego wszystkiego puściła Mię wolno. podbiegł do niej Luis, chwytając w objęciach szli do Antonia.

Była bezpieczna. Więc czas na zabawę.

Zostaliśmy z Antoniem sami, a małżonkowie poszli w kierunku samochodu. Odeszli z naszego pola widzenia w bezpieczne miejsce. Antonio zrównał się ze mną. Mieliśmy trochę inny plan, który nie przewidział szybkiego poddania się, ale może i dobrze.

– Dziękuję ci, że byłeś dla mnie taki hojny. Naprawdę.

W mgnieniu oka, chwyciłam sztylet i wycelowałam wprost w głowę Alissy. Ona natomiast... no cóż, padła. Antonio w tym samym czasie wycelował broń w Alfreda. W swojego przyjaciela. W osobę jaką darzył szacunkiem i ufał bezgranicznie. Osobę, która zraniła go chyba najbardziej, pozostawiając go w decyzji, która strasznie boli.

Alfred, który był jeszcze chwilę temu taki cwany, a teraz jego twarz zyskała ślady strachu i przerażenia. Po strzałę, który go zranił, sączyła się krew. Wokół niego podłoga była splamiona. Klęczał na kolanach przodem do nas, jak na zbawienie.

To była dla nas ogromna satysfakcja. Widzieć go, kiedy zabiłam jego ukochaną.Cierpiał tak samo jak my, chociaż nie było po nim aż tak tego widzieć.

Podeszłam bliżej zdrajcy i stanęłam obok jego. Sztyletem wodziłam po jego koszulce, kończąc na szyi, gdzie wbiłam go mocno, aż krew zaczęła się sączyć, kropelka po kropelce plamiąc ubranie.

Cichy jęk wydobył się z jego gardła. Ale to mnie zupełnie nie ruszało. W mojej głowie miałam tylko wizji jak go będę dręczyć. że on nie wyobraża sobie, na ile sposobów uśmierciłam go w mojej głowie. Ile miałam pomysłów.

– Oh Alfred, Alfred. – Sztylet przebił skórę na brzuchu, szybkim ruchem.. A kolejny w wycelowałam w ramię. – Będziesz cierpieć jak nikt inny. Było coraz więcej krwi.

Odsunęłam się, a Antonio postrzelił go w udo, a za chwile w drugie. Wiedział, że to jego koniec. Padł na podłogę.

– Ostatnie słowa? – cieszyłam się z jego cierpienia. – Nie. Oni też ich nie mieli.

Sztylet przebił klatkę piersiową. Raz i drugi.

Dotknął klatki piersiowej, a z oczu popłynęły łzy.

Spojrzałam na Antonia. Wycelował raz jeszcze w zdracje, którego miał za swojego przyjaciela i pociągnął za spust.

– Wstawaj! – zażądałam. – Nie masz siły? Bardzo mi przykro ale to nie przejdzie.

Moja prawdaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz