Część 11 - Archie

2 1 0
                                    

Robię wieczorny obchód, jeszcze zanim sprawdzę, czy ktoś nie oczekuje na wizję Kapłanki. Obserwuję korytarze i przechodzące nimi osoby, jednak od czasu do czasu moje myśli odpływają w stronę pytania, które nie daje mi spokoju. Jakie imię oznacza „dziecko Księżyca"? Jest kilka sposobów, na które mógłbym się tego dowiedzieć, ale to nie przyniosłoby niczego dobrego – poza zaspokojeniem ciekawości.

Karcę się w myślach. Czas, w którym wykonuję swoje obowiązki, nie sprzyja rozmyślaniom. Zresztą w ogóle nie powinienem go poruszać. Próba szukania rozwiązań spowoduje, że nie będę skupiony na tym, na czym powinienem. Muszę poukładać w głowie wszystko, co się ostatnio wydarzyło, i poprosić o spotkanie w pałacu. Cesarz powinien wiedzieć o ucieczce Astry, chociaż... Cała ta sytuacja nie stawia mnie w najlepszym świetle, mimo to pewnie łatwo mógłbym się wymówić, że wszystko miałem pod kontrolą i śledziłem ją. Jednak prawda jest taka, że nic złego się nie wydarzyło. Nie jest niczym zaskakującym, że w swoje urodziny poczuła się bardziej przytłoczona ograniczeniami niż dotychczas.

Przechodzę korytarzem, gdzie znajduje się mój pokój, kiedy nagle muszę się zatrzymać. Mrugam kilka razy z nadzieją, że to tylko przywidzenia.

– Mei?

– Archie, no wreszcie. Ile można...?

Podbiegam i wpycham siostrę do pokoju. Zamykam za nami drzwi, próbując pozbierać myśli. Usiłuję wpaść na to, jakim cudem się tu znalazła, ale uprzedza mnie:

– Powiedziałam gospodarzowi świątyni, że Kapłanka życzyła sobie tancerkę z pałacu, i pokazałam pismo. – Wyciąga przed siebie dokument. Już na pierwszy rzut oka widzę, że coś jest z nim nie tak. Kolor pieczęci jest raczej pomarańczowy niż czerwony, do czego nigdy się nie dopuszcza.

– To podróbka. Skąd...?

– Nieistotne. Nie przyszłam tu, bo za tobą tęskniłam. – Przygryza wargę i krzyżuje ręce. – Szukałam Ansela dosłownie wszędzie, gdzie mogłam wejść i tam, gdzie nie mogłam również. Ale od dwóch dni nigdzie go nie ma.

Unoszę brew. Rzadko się zdarza, żeby ktoś ot tak znikał z pałacu na dłużej niż kilkanaście godzin. Wszystkie inne przypadki, jak urlop, przeniesienie, pilne zlecenie, są ogłaszane na tablicach w pawilonach danych profesji. Chyba że coś odbywa się w dużym pośpiechu lub tajemnicy.

– Pytałam, ale ludzie twierdzą, że jego obowiązki się nie zmieniły, a to oznacza, że coś musiało się stać – mówi na jednym wdechu. Kładę dłoń na ramieniu siostry i prowadzę ją ku krześle, żeby usiadła. Przykucam przed nią, marszcząc brwi.

– Powinnaś wysłać mi wiadomość, a nie przychodzić tu osobiście. Masz świadomość, w jakim niebezpieczeństwie się stawiasz? Gdyby ktoś...

– To nieważne – warczy, strząsając moją rękę. – Wiesz, co mogło się stać, czy nie?

Zaprzeczam, co powoduje, że zaciska pięści. Wbija wzrok w podłogę, znów przygryzając wargę.

Mei nie wpada często w złość. Kiedy robi się agresywna, trudno do niej dotrzeć, ale to znaczy jedno – coś ją przerasta.

Kładę rękę na jej kolanie.

– Mei, spójrz na mnie – mówię łagodnie i kontynuuję dopiero wtedy, kiedy to robi. – Na pewno nic poważnego się nie stało. Może dostał nakaz przeniesienia, a informacja jest utajniona.

– Nawet o czymś takim co poniektórzy wiedzą. – Jej oczy zaczynają się szklić, a to nie wróży niczego dobrego. Wolę sfrustrowaną Mei niż rozklejoną, bo z taką jej wersją łatwiej mi sobie poradzić.

Dziecko KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz