Część 14 - Amaris

3 1 0
                                    

Służące malują na moim ciele gwiazdy, ale na szczęście tylko w odsłoniętych przez szaty miejscach – żadna z nich nie zobaczy powoli gojącej się rany po postrzale. Problemem jest jednak Archie. Skoro nieustannie mnie obserwuje, musi mieć w tym jakiś cel. Jako były Cesarski Strzelec może dzielić się z Cesarzem wieściami o moich wybrykach. Co gorsza, te informacje mogą trafiać do mojej siostry. Oczywiście to tylko hipoteza, ale nie trzeba być szczególnie bystrym, żeby wiedzieć, że nie postrzelono mnie bez powodu. Nikt w świątyni nie odważyłby się podnieść na mnie ręki. Mogę próbować stworzyć historię o nieuważnym posługiwaniu się bronią, ale coś mi mówi, że to nie uspokoi Archiego.

Nagle słyszę zza drzwi głos mojego nowego Strzelca, Ansela.

– Pani, przyszedł twój ojciec. Czeka na tarasie...

Zrywam się z krzesła. Otwieram drzwi z zamachem, przez co prawie uderzam nimi chłopaka, i pędzę przez korytarze, przytrzymując długie szaty. Na moich bosych stopach farba jeszcze nie zdążyła wyschnąć, więc rozlewa się we wszystkie strony. Przeskakuję po dwa schodki w dół.

Nadszedł moment, na który czekałam. Reguły panujące w świątyni pozwalają na odwiedzanie Kapłanek przez rodzinę, jednak liczba wizyt w ciągu roku jest określona. Dziś jest dzień, kiedy mój tata wybrał na pierwszą z nich.

Z szerokim uśmiechem na twarzy zatrzymuję się u progu wejścia. Przy stoliku siedzi brodaty mężczyzna. Jego włosy posiwiały z biegiem lat i najpewniej także z powodu stresu. Skórę na twarzy i rękach pokrywają plamy powstałe w wyniku zbyt długiego przebywania w pełnym słońcu. Jego dłonie lekko drżą, gdy sięga po filiżankę herbaty. Nie są już rękami, które pewnie noszą broń i oddają celne strzały. Wojskowy duch pozostał w jego oczach i odznaczeniach zawieszonych w salonie małego domu.

Kiedy podchodzę bliżej, uśmiecha się na mój widok, a ten prosty gest pozwala mi poczuć się jak dawniej. Przez kilka chwil znów jestem po prostu jego córką, która interesuje się gwiazdami, walką i literaturą, a nie żadną Kapłanką.

– Tata!

Podnosi się i otwiera ręce, a ja wpadam w jego objęcia. Krzywię się, bo w emocjach zapomniałam o niezagojonej ranie, ale to nie powstrzymuje mnie przed uściskaniem ojca. Szybko sadzam go z powrotem na miejscu. Przykucam i chwytam jego ręce, ignorując ich szorstkość.

– Tato, co robisz z pieniędzmi, które ci wysłałam? Nie przybrałeś na wadze od ostatniego czasu, kiedy cię widziałam – karcę go, ale jednocześnie uśmiecham się łagodnie. Nie chcę w krótkim czasie wizyty wszczynać kłótni. On poklepuje mnie po dłoni i kiwa głową w stronę drugiego krzesła. Siadam na nim, choć niechętnie.

– Nie przychodzę do ciebie, żebyś się martwiła tym, jak wyglądam, kochanie. – Kręci głową ze śmiechem. – Jak ci się tu żyje?

Myślę o pokoju z wygodnym łóżkiem, dużej łazience, wykwintnym jedzeniu i żałuję, że nie mogę mu oddać tego wszystkiego. Bez zająknięcia wymieniłabym to na nasz mały dom z cienkimi ścianami. Mogłabym codziennie chodzić błotnistymi uliczkami i targować się o jedzenie, jeśli oznaczałoby to, że życie taty będzie łatwiejsze. Dlatego jedyna odpowiedź na jaką potrafię się zdobyć, to:

– Dobrze.

Tata wypuszcza powietrze przez usta, a napięcie opada z jego ramion. Uśmiecha się szerzej, z wyraźną ulgą.

– Wreszcie masz to, na co zasłużyłaś.

Kiwam głową, tak by odniósł wrażenie, że jestem za to wdzięczna, ale równocześnie zaciskam zęby. W moim obecnym położeniu funkcja Kapłanki wiele utrudnia, podobnie jak fakt, że tata nie ma pojęcia o moich działaniach poza murami świątyni. Jednak niewiedza jest dla niego bezpieczniejszym rozwiązaniem, mimo że przymusowym. Nawet gdy spotyka się z Konradem, chłopak nie wspomina o niczym ani słowem, chociaż długo przekonywałam go do milczenia. Dzięki temu tata może żyć spokojnie, nie musząc więcej się o mnie martwić.

Dziecko KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz