12. Złamany

227 17 29
                                    

♪ Let me step a little bolder
Choose between
Being a butcher or a pauper
Honey, I'm taking no orders
I'm gonna be nobody's soldier ♪

– Dzięki, Mordy. Miło się z tobą robi interesy.

Malina wręczyła mężczyźnie kilka banknotów, których nominałów mogłem się tylko domyślić, po czym machnęła na nas ręką i sama ruszyła wewnątrz wyspy. Najwyraźniej nie spaliła za sobą wszystkich mostów i kilka łapówek załatwiło sprawę naszego cichego przybycia do portu.

To, co się działo, było niczym szalony sen. Nigdy bym nie pomyślał, że kiedykolwiek znowu znajdę się na tej wyspie, a jednak w jakiś niezwykły sposób właśnie to się stało. Tym razem jednak nie musiałem udawać Zimowego Żołnierza na usługach Zemo, a Sam był sobą, a nie Uśmiechniętym Tygrysem. Zamiast tego mogliśmy być po prostu sobą: wrogami Madripooru, którzy musieli tylko niepostrzeżenie dostać się na wyspę. Bułka z masłem.

Skrzywiłem się na samo wspomnienie mojego ostatniego pobytu tutaj. Zostawiliśmy za sobą niezły bałagan, ale szczególnie wykrzywiało mnie na myśl o tym, że Sam musiał wtedy wypić pewien przysmak... Gin, likier pomarańczowy i serce kobry – naprawdę nie wiedziałem, jakim cudem to mógłby być kogoś ulubiony shot. Widząc skwaszoną minę Sama, uznałem, że najwyraźniej i on właśnie wspominał tamten smak.

– Gdzie teraz idziemy? – zapytał Sam, równając kroku kobiecie.

– Musimy się zaszyć do wieczora, a jak się ściemni, to ruszymy do Kitty Paw.

– Kitty Paw? Serio?

To była nieco dziwna nazwa jak na bar. Zwłaszcza na wyspie, na której gromadziły się najgorsze szumowiny tego świata. Mordercy, gwałciciele, złodzieje... Przestępczość była tutaj zorganizowana na tak wielką skalę, że żaden kraj nie umiał sobie z nią poradzić. Więc wszyscy udawali, że nie było problemu – Madripoor dla nich nie istniał, dając tym samym ciche przyzwolenie na wszystko, co tutaj się działo.

– No tak, bo Princessa Bar w ogóle nie było dziwne – odpyskowała.

Gdybym widział jej twarz, na pewno zobaczyłbym, jak przewracała oczami. Szedłem jednak nieco za nimi, ubezpieczając tyły w razie jakichkolwiek problemów. Chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że te prędzej czy później nas dopadną. Zwłaszcza tutaj.

Cała ta akcja z wyspą... Chryste. Jeszcze Malina...

Wyprowadziliśmy się z Madripooru, bo zostałam wrogiem numer jeden.

Wspaniale. Po prostu, kurwa, wspaniale.

Odkąd to zdanie wyszło z jej ust, nie mogłem zatrzymać wizji tego, co takiego musiało się wydarzyć, żeby do tego doszło. Każdy kolejny scenariusz, który przychodził mi do głowy, był gorszy od poprzedniego. No, ale przynajmniej tajemnica dużej gotówki, którą przy sobie miała, jakoś się wyjaśniła. Już wcześniej wydawało mi się, że Malina okradła jakąś szychę, stąd ten pościg za nią, jednak za cholerę nie przyszłoby mi do głowy, że był to ktoś z tej cholernej wyspy.

– Musimy przyspieszyć, zanim ktoś nas zauważy – powiedziała Malina.

Więc tak zrobiliśmy. Nasze kroki były teraz szybsze, a ich echo odbijało się od opuszczonych ulic. Malina najwidoczniej znała wyspę jak własną kieszeń, bo prowadziła nas jedynie opustoszałymi drogami. Gdzieś zza budynków docierał do nas gwar, ale my sami zostawaliśmy poza jego zasięgiem.

Miasto było okropne samo w sobie, dokładnie takie, jakim je zapamiętałem. Śmierdziało smarem, żelazem i swoją własną, specyficzną aurą zepsucia. Budynki różniły się od siebie wysokością, kształtem, materiałem – wszystkim. Nie obowiązywały tutaj pozwolenia na budowę, nikt nie dbał o całokształt, każdy miał wolną rękę i budował, jak uznał za stosowne. Jedne budynki wyglądały na nowe, inne jakby miały się zaraz rozlecieć – i właśnie do takiego doprowadziła nas Malina.

Za głosem chaosu | Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz