3. Lotnisko

254 24 26
                                    

♪Thought you could put me in a body bag

You tried your best, but it was never gonna last♪

Ruszałam nerwowo nogą, gdy Falcon szukał miejsca parkingowego na lotnisku. To było jedno z najgorszych miejsc, gdzie mogłam się pojawić, ale nie musiałam to przemilczeć, wychodząc z założenia, że im mniej wiedzą, tym lepiej dla nich. Poza tym, czym byłoby życie bez odrobiny adrenaliny?

Ta niepewność mnie napędzała. Rozpoznają mnie? Czy w ogóle agenci HYDRY tutaj będą? Czy mój podrobiony paszport zda egzamin? Czy dzięki Falconowi i Zimowemu będą nas inaczej traktować na lotnisku? Krótsza odprawa, wejście dla VIP-ów?

– Dobra, bliżej już pewnie nic nie znajdziemy – powiedział w końcu czarnoskóry, parkując na wolnym miejscu w prawie ostatnim rzędzie. – Wysiadka!

Złapałam plecak i wyszłam z samochodu, przeciągając się leniwie. Kilka godzin w jednej pozycji było męczarnią i aż bałam się pomyśleć, co będzie w samolocie, jeśli uda nam się do niego wsiąść. Spojrzałam na mężczyznę za mną; Zimowy Żołnierz właśnie wygramolił się z samochodu, pocierając kark zdrową dłonią. Przez chwilę mrużył oczy od słońca, po czym spojrzał na mnie z chęcią mordu w oczach, na co uśmiechnęłam się szeroko. Właśnie takim zachowaniem sprawiał, że miałam ochotę sprawdzać, kiedy przekroczę jego granicę wytrzymałości. Był tak drętwy, że mogłabym się założyć o wszystkie pieniądze znajdujące się w moim plecaku, że nie potrwa to długo. Każdy w końcu pęka.

Falcon spojrzał na telefon, zapewne sprawdzając zakupione online bilety lotnicze, po czym zamknął samochód i ruszyliśmy w stronę lotniska. Gdy byliśmy już w środku, rozejrzałam się pobieżnie po mijanych osobach, po czym zapytałam:

– Ej, Falcon, możemy skoczyć coś zjeść? Umieram z głodu – przyznałam, gdy tylko znaleźliśmy się na terenie lotniska.

Mieliśmy jeszcze kilka godzin do odlotu, bo na drodze nie było żadnych korków. No i braku postojów, nawet jeśli głośno wyrażałam swoją potrzebę skorzystania z toalety. Nieważne, że wcale nie potrzebowałam skoczyć na stronę, ta dwójka była po prostu bezlitosna, jeśli chodziło o postoje. Beznamiętne dranie.

– Chyba możemy. I nie mów do mnie Falcon, jestem Sam – powiedział mężczyzna, kiwając mi głową.

– Malina – powtórzyłam, wyciągając dłoń najpierw do niego, a później do jego towarzysza.

– Już nam się przedstawiałaś – burknął Zimowy.

– No tak, ale skoro masz ponad sto lat, to możesz mieć Alzheimera, nie? – Zabrałam dłoń, której mężczyzna nie uścisnął, po czym ruszyłam w stronę strefy z jedzeniem.

Nie byłam jakoś wybitnie głodna, ale nie znam nikogo, kto nie miałby w pewnym momencie swojego życia ochoty na shake'a. Albo porcję lodów z czekoladową posypką, sosem karmelowym i żelkami. Ewentualnie na obie te rzeczy jednocześnie. Najlepiej obie te rzeczy jednocześnie.

Pisnęłam, widząc po drugiej stronie ulicy ulubioną sieć fast foodów i złapałam Zimowego za przedramię. Nie kontrolowałam tego, po prostu musiałam się czegoś przytrzymać, ale był to dobry trop – mężczyzna praktycznie wyszarpnął swoją rękę i odsunął się ode mnie, co dało mi do zrozumienia, że nienawidził, gdy ktoś go dotykał. Albo gdy ja to robiłam, ale to już bez znaczenia, bo właśnie dał mi kolejną amunicję przeciwko sobie.

Nie oglądając się za siebie, przeszłąm przez w miarę pustą ulicę i weszłam do budynku fast fooda. Przepchnęłam się przez kolejkę ludzi, zostawiając mężczyzn daleko za sobą i nie zwracając uwagi na burzących się ludzi, złożyłam zamówienie. Zapłaciłam gotówką i już po chwili szłam w stronę wolnego stolika. Byłam tak podekscytowana, że zamierzałam zjeść ten ósmy cud świata, czyli lody waniliowe z czekoladową posypką i sosem karmelowym, oraz shake'a truskawkowego, nie czekając nawet, aż ci super-hiper-bohaterów odstoją swoje w kolejce i do mnie dołączą. Gdy w końcu dołączyli do mnie, kończyłam pierwszy kubek zimnego przysmaku.

Za głosem chaosu | Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz