♪I'll spread my wings and I'll learn how to fly
I'll do what it takes 'til I touch the sky
And I'll make a wish, take a chance, make a change
And breakaway♪
Głupi, drętwy buc. Frajer i kretyn w jednym. Ciekawe, kto wsadził mu tego kija w dupę, bo szczerze wątpiłam, by sam wetknął sobie go tak głęboko.
Od trzech godzin jechaliśmy wynajętym vanem, który prowadził Barnes i naprawdę miałam go już dosyć. Jakoś przeżyłam to, że nie chciał się zatrzymać w McDonaldzie na obiad, ale żeby nie zrobić postoju, gdy moja potrzeba skorzystania z łazienki zamieniała się w tortury – tego już było za wiele.
Rozumiałam, że chciał się jak najszybciej dostać do Tajlandii, sama tego chciałam, do cholery. Chciałam spotkać się z Zemo i nie widzieć tej dwójki już nigdy więcej na oczy, ale krótka przerwa nikomu by nie zaszkodziła.
– Zatrzymaj się, Barnes, ja naprawdę muszę siku – jęknęłam, wiercąc się na fotelu pasażera.
– Nie.
– Znasz jakieś inne słowo, poza nie? Słowo, pięć minut, nie potrzebuję więcej!
– Nic z tego – mruknął, poprawiając lusterko.
Nie wiedziałam, czy robił to dlatego, że mnie nie lubił czy dlatego, że naprawdę mnie nie lubił, ale to nie było ważne. Ja nie lubiłam go tak samo.
– Barnes, albo się zatrzymasz, albo wyskoczę – warknęłam, naprawdę będąc blisko wyskoczenia.
Mężczyzna prychnął jedynie pod nosem, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Jechaliśmy jakąś boczną, leśną drogą, bo Sam uznał, że lepiej trzymać się z daleka od autostrad, czego zupełnie nie rozumiałam. Ale w tamtym momencie było mi to na rękę. Gdy Barnes zwolnił, z powodu dużej dziury na drodze, złapałam za plecak, otworzyłam drzwi wciąż pędzącego samochodu i... Cóż, po prostu wyskoczyłam.
Nie byłam samobójcą. Trawiaste pobocze wystarczająco zamortyzowało mój upadek i mimo przekoziołkowania dwa razy, nic mi się nie stało. Słyszałam, jak samochód zatrzymał się z piskiem opon i jak mężczyźni krzyczą do mnie, ale miałam to daleko w nosie. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam w pobliskie krzaki, w końcu odczuwając ulgę. Po wszystkim zarzuciłam swój mały bagaż na plecy i ruszyłam w stronę dwójki mężczyzn, stojących na poboczu.
– Nie mogłeś się po prostu zatrzymać?! – powiedział Sam, lekko podniesionym tonem.
– Nie wiedziałem, że jest na tyle popieprzona, że wyskoczy z jebanego auta – warknął Barnes, wsadzając dłonie w kieszenie.
– Przecież ci mówiła!
– A ty wziąłeś to na poważnie?!
Zanim Sam zdążył mu odpowiedzieć, Barnes zauważył, że zbliżałam się do nich. Ruszył w moją stronę szybkim krokiem, napięty jak struna w gitarze, która w każdej chwili mogła pęknąć – a ja miałam nieodpartą chęć zagrać na niej kilka nut, które do tego doprowadzą.
– Jesteś kompletną wariatką! – powiedział, gdy stanął naprzeciw mnie.
– Komplementujesz czy obrażasz, bo nie wiem, co ci na to odpowiedzieć?
Barnes prychnął pod nosem, jednocześnie łapiąc mnie za przedramię, po czym szarpnął mną, kierując w stronę auta. Potknęłam się o własne nogi, zaskoczona nerwowym ruchem i pewnie wylądowałabym na twarzy, gdyby jego metalowa dłoń nie trzymała mnie tak mocno.
CZYTASZ
Za głosem chaosu | Bucky Barnes
Fanfiction{Hipnoza (gr. hypnos - sen) - stan psychiczny częściowego wyłączenia świadomości, pomiędzy snem a jawą, charakteryzujący się wzmożoną podatnością na sugestię.} Po kilku latach względnego spokoju, w życiu Bucky'ego i Sama po raz kolejny pojawia się...