Tenis słowny
Nie mogłem doczekać się tej niedzieli. Tradycją rodzin Anderson oraz Moore były comiesięczne wypady do kluby sportowego. W ostatnich miesiącach nieco od tego odeszliśmy. Kiedy stan Rose zaczął się pogarszać oczywistym było, że nikt nie miał wówczas głowy do gry w golfa czy tenisa. Dziś w końcu nadszedł dzień, w którym nasze rodziny postanowiły wrócić do tej tradycji. Wakacje w Wietnamie sprawiły, że rodzina Moore w końcu się jakoś dotarła. Było to widoczne na pierwszy rzut oka. Gdy ramię w ramię z dumie uniesionymi głowami zmierzali do naszego stałego stolika. Przypominało to trochę scenę z filmu. Czworo bohaterów, od których biła energia i wzajemny szacunek. Brakowało tylko zwolnionego tempa. A wszystko to za sprawą jednej osoby.
Emily. To była także przyczyna mojego zniecierpliwienia. Zazwyczaj do tych spotkań podchodziłem jak do przykrego obowiązku. Dziś cieszyłem się jak dziecko, tak bardzo chciałem ją zobaczyć. Od naszego spotkania na pogrzebie jej matki nie mogę przestać o niej myśleć. W tej materii nic się nie zmieniło. Gdy usłyszałem, że udało jej się namówić tych troje sztywniaków na wycieczkę do Wietnamu śmiałem się w głos, jak dziecko. Napisałem nawet do niej nieco prześmiewczą wiadomość z gratulacjami. Ponownie mnie zaskoczyła wysyłając mi zdjęcie śpiących na pokładzie samolotu mężczyzn z dopiskiem „To dlatego, że ich uśpiłam".
Wciąż nie mogę uwierzyć, że pozwoliłem jej odejść.
W końcu zajęli miejsca przy stoliku. Richard i jego synowie wyglądali niczym klony w swoich chinosach i polówkach. Różnili się tylko kolorami. Za to Emi błyszczała, niczym perły, które miała w uszach. Lśniła jak jej piękny, szeroki uśmiech. Wyglądała na zrelaksowaną i wypoczętą. Ubrana w długą, zwiewną, białą sukienkę przypominała pannę młodą. O ironio! Podczas wakacji jej skóra ładnie się opaliła, dzięki czemu idealnie kontrastowała ze strojem. Brakowało tylko wianka, ze świeżych kwiatów na głowie.
- Dobrze Cię widzieć w formie – przywitał się mój ojciec z Richardem, a następnie uścisnął dłoń Liama i Josha.
Gdy zza pleców braci wyłoniła się Emily, mój ojciec wyraźnie się zmieszał. Nie wiedział, jak się zachować. Z kolei na twarzy mojej mamy i siostry pojawiła się wyraźna niechęć. By oddać im sprawiedliwość należy wspomnieć, że dokładnie te same emocje biły od męskiej części Moore w stosunku do mojej osoby.
- Dzień dobry, Panie Anderson – podała dłoń Jack'owi, który niechętnie odwzajemnił ten gest. A następnie wychyliła się w stronę mojej mamy i siostry – Was także dobrze widzieć.
Kobiety skinęły głowami w jej stronę. Na nic więcej nie było ich stać. Mogłyby wykrzesać z siebie odrobinę więcej. Skoro my, główni zainteresowani, uznaliśmy, że czas zakopać topór wojenny, to nasze rodziny powinny to uszanować i się dostosować.
- Witaj, Emily – wyszedłem przed szereg – pięknie wyglądasz. Śliczne kolczyki – uścisnąłem jej dłoń.
Moje ciało od razu się ożywiło. Przypomniało sobie dotyk tych dłoni na mojej skórze.
- Hej, Oli – zawołała radośnie – dziękuję – chwyciła kciukiem i palcem wskazującym za kolczyk – chłopcy zrobili mi niespodziankę i kupili je dla mnie, kiedy zwiedzaliśmy farmę pereł.
Spojrzała rozanielonym wzrokiem na Josha.
- W komplecie z bransoletką i perłowym naszyjnikiem – zmrużył oczy spoglądając na mnie.
- Och, przestań już Josh – machnęła dłonią – to strasznie ekstrawaganckie. Za to same kolczyki wyglądają uroczo.
Zapadła głucha cisza. Cholernie gęsta.
CZYTASZ
W pogoni za szczęściem. Tom II
RomanceŚmierć matki po raz kolejny wywraca życie Emily do góry nogami. Wraca do rodzinnego Los Angeles, by posklejać jakoś pozostałości po rodzinie, którą kiedyś tworzyła z rodzicami i rodzeństwem. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Z przypadkowo podsłucha...