Rozdział 19.

3 2 0
                                    

Otaksowałam spojrzeniem pokój, zastanawiając się, czy o niczym nie zapomniałam. Komputer zostawiłam na biurku, a lokalizacja zapasowego kombinezonu wciąż pozostawała dla mnie tajemnicą. Spakowałam dodatkową baterię do skrzydpaka i przejściówkę z kilkoma rodzajami wtyków, w razie, gdybym gdzieś po drodze natrafiła na źródło zasilana z innym wejściem niż te, których używaliśmy w Ogrodzie.

Nie miałam czasu na dokładne obmyślenie planu, dlatego rozterki na temat tego, co właściwie zamierzałam zrobić i dokąd się udać, postanowiłam zostawić sobie na później.

Teraz najważniejsze było odnalezienie Bryzy i wydostanie jej poza mury Ogrodu.

Właśnie, Bryza.

Mama wspominała, że lagragon Amber sprawia problemy i nie chce z nikim współpracować, jakim cudem miałam ją przekonać, żeby za mną poszła? Owszem, znała mnie, bo często widywałam się z Amber, ale przecież tak samo znała jej ojca, którego podobno całkowicie ignorowała. Jaką miałam gwarancję, że ze mną będzie inaczej?

Jak zwykle Iris, najpierw rzucasz się do działania, a dopiero potem zastanawiasz się, czy twoje plany w ogóle mają sens — przewróciłam oczami, karcąc się za swoją lekkomyślność.

Bryza była silnie związana z córką Hansa Forschera, nic dziwnego więc, że tak boleśnie odczuwała brak jej obecności. Miałam dziwne przeczucie, że tak naprawdę tylko Amber byłaby zdolna przemówić upartemu gadowi do rozumu. Cóż, co prawda posiadaliśmy zaawansowane hologramy, ale przecież nie zmuszę Bryzy do oglądania podobizny swojej pani, tym samym rozdrapując świeże rany. To byłoby aż nazbyt okrutne. Musiałam wymyślić coś innego, coś, co pozwoli mi ułaskawić gada.

I wtedy mnie olśniło.

Dobrze dobrany zapach potrafił działać niezwykle relaksująco, a już zwłaszcza taki, który kojarzy nam się z bliską osobą.

A jak pachniała Amber? — zapytałam samą siebie i zamknęłam oczy. Wytężyłam umysł i przywołałam obraz przyjaciółki, pochylonej nad stołem badawczym, uśmiechniętej, zakładającej niesforny pukiel błękitnych włosów za ucho. Amber pachniała jak rozgrzany komputer, jak ukrop wydalany przez system chłodzenia, jak środek do dezynfekcji powierzchni, jak słona morska woda i słońce, oślepiające twarz w pogodny dzień.

Mimowolnie się uśmiechnęłam i powoli otworzyłam oczy. Kochałam rośliny i możliwości, jakie oferują, jeśli tylko poświęci się chwile, żeby je poznać. Lubiłam eksperymentować i łączyć ze sobą zapachy. Raz nawet przypadkiem odkryłam, jak uzyskać aromat podobny do ambry, afrodyzjaku, który kiedyś wydobywano z trzewi kaszalota lub tworzono jego syntetyczne odpowiedniki — a dziś, stanowił jedynie ciekawostkę z mojego atlasu. Fiolkę tego specyfiku podarowałam Hansowi, bo jak sądziłam, komuś przywiązanemu do japońskich tradycji przypadnie do gustu taki aromat. Niestety, myliłam się, za to Amber była nim zachwycona. Mówiła, że trzyma go zawsze przy sobie, bo skutecznie odpędza znużenie, w trakcie wzmożonej pracy nad nowym projektem. Istniała więc szansa, że flakonik wciąż znajdował się w jej rzeczach, zapewne walających się gdzieś w kartonie, w pokoju koronera, na samym końcu skrzydła sekcji medycznej. Musiałabym nadłożyć drogi, ale z drugiej strony, jeśli w ten sposób mogłam ułaskawić Bryzę, warto było spróbować.

Nagły ryk syren alarmowych uświadomił mi, że nie mam ani chwili do stracenia. Za kilka minut korytarze zaroją się od strażników albo od razu wyważą drzwi do mojego pokoju, pojmą i siłą zaprowadzą przed oblicze, jak mniemałam — rozsierdzonej królowej.

Sięgnęłam ręką za plecy, próbując odnaleźć przycisk aktywujący tryb kameleona, ale wtedy olśniło mnie po raz drugi. Byłam o włos od całkowitego zrujnowania jakiejkolwiek próby ucieczki.

Iris z różowej mgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz