Rozdział 12.

5 1 0
                                    

Wchodząc do laboratorium, spodziewałam się zastać przygaszone światło, wyłączone monitory, nieład na biurku i porozrzucane w poczuciu bezsilności papiery. Oczami wyobraźni widziałam przygarbioną, pogrążoną w rozpaczy sylwetkę badacza z potarganymi włosami i zsuniętymi na czubek nosa, okularami z okrągłym szkłem.

Tymczasem Hans sterczał nad stołem badawczym, pochylony nad dokumentacją ułożoną w staranne stosy. Włosy, jak zwykle zaczesane w schludny kok na czubku głowy podkreślały szczupłą twarz starszego mężczyzny i jego kości policzkowe. Cóż, jak to mówią ile ludzi tyle sposobów na radzenie sobie z problemami, ale mimo wszystko ta przystrzyżona broda i wywinięte na końcach wąsy nie pasowały mi do wizerunku troskliwego ojca, który zaledwie wczoraj stracił ukochaną córkę i to w tak tragicznych okolicznościach.

— Panie Forscher, proszę przyjąć moje najszczersze... — zaczęłam, jednak umilkłam widząc jak naukowiec podnosi dłoń do góry.

Shippai wa seikou no moto* — odparł z typowym dla siebie, miękkim akcentem. — Podobno zalegasz z wymianą plastrów, obiekcie zero zero zero? Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to nieodpowiedzialne z uwagi na eksperymen...

— Wiem i przepraszam po stokroć — weszłam mu w słowo, pozwalając sobie na pewną teatralność. Ukłoniłam się nisko, na chwilę zamierajac w takiej pozycji. Odczekałam kilka sekund i dopiero wtedy uniosłam się do pionu.

Hans mruknął coś pod nosem, ale sprawiał wrażenie jakby docenił mój gest. Jeśli chciałam wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje, musiałam wkraść się w jego łaskę. Nawet jeśli na sam jego widok czułam obezwładniające wręcz skrępowanie wymieszane z niechęcią. Nie widziałam tego człowieka od dwóch tygodni, co w połączeniu z ostatnimi wydarzeniami chociaż na chwilę pozwoliło mi zapomnieć jak bardzo nie lubiłam jego nieczułej, wyrachowanej postawy. Jeśli był ktoś, kto potrafił sprowadzić mnie do roli szczura laboratoryjnego szybciej niż moja matka, to był to właśnie Hans Forscher.

Człowiek, który dla nauki poświęciłby dosłownie wszystko.

Nigdy w to nie wątpiłam, w dodatku przywykłam do tego, że osoby, które mówiły do mnie po imieniu mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Dla całej reszty byłam jedynie chodzącym wynikiem skomplikowanych badań, mających stanowić przełom w kwestii zwiększenia naszej populacji.

Z drugiej strony, za każdym razem gdy odwiedzałam Amber w laboratorium widziałam ich radosne, roześmiane twarze. Pamiętam błysk w oczach obojga badaczy, gdy równocześnie wpadali na kolejny ze swoich genialnych pomysłów. Na własne oczy widziałam szeroki uśmiech Hansa, gdy Amber kończyła szkołę z najwyższym wyróżnieniem, otrzymując przydział do sekcji badawczej. Sekcji, o której większość z nas mogła jedynie pomarzyć.

A może to też było kłamstwo?

Hans odstąpił od biurka i poprawił rękawy niebieskiego kitla z wysokim kołnierzem. Był chyba jedyną osobą w ogrodzie, nieposiadającą kombinezonu. Z tego co mówiła mi Amber, praktycznie nigdy nie opuszczał laboratorium, a już tym bardziej pałacu dlatego wychodził z założenia, że kombinezon nie jest mu do niczego potrzebny. Podobnie jak skrzydpak. Co było całkiem zabawne, zważywszy na to, że sam je wynalazł.

Kaeru no ko wa kaeru* — powiedział, biorąc coś z blatu i kierując się w moją stronę. — Moja córka wdała się w swoją matkę. Podobnie jak ona uwielbiała drążyć tunele pod murami ograniczeń. Czy mogę winić geniusza, za poszukiwanie wiedzy? Īe. Sore wa orokadesu. Czemu wszyscy oczekują, że będę rozpaczał za tym, co nieuchronne? Klara była taka sama. Mogę jedynie czuć żal, że obie drążyły nie tam, gdzie trzeba.

— Skoro wie pan, że córka podążała złą drogą, nie próbował jej pan powstrzymać?

Hans uśmiechnął się uprzejmie i pokręcił głową.

— Kto raz na tygrysa wsiądzie, ten z niego już nie zejdzie. Zapamiętaj to sobie obiekcie zero zero zero. Jeśli po tych wszystkich latach badań czegoś mogę być pewny, to tego, że tak samo jak śmierci, nie możemy powstrzymać badacza przed próbą zrozumienia kwestii, która nurtuje jego wspaniały umysł. A teraz odsłoń czoło — polecił mi, trzymając w dłoni niewielki chip.

Uniosłam głowę i spojrzałam na Nathaniela. Wciąż trzymał tą swoją żołnierską postawę, stał na baczność i jedynie dłonie miał zaciśnięte w pięści. Jemu najwyraźniej też nie odpowiadała lekkość, z jaką Hans opowiadał o śmierci swojego jedynego dziecka.

Spuściłam wzrok i powiodłam nim po przestronnej sali, pełnej mniejszych i większych monitorów, szkiców i prototypów nowych wersji skrzydpaków. Jedne plecaki były większe, inne mniejsze, podobnie jak zawieszone na hakach skrzydła. Nigdzie jednak nie dostrzegłam plecaka Amber, a byłam niemal pewna, że Hans osobiście przeprowadzi analizę powypadkowego sprzętu. Pudełka, o którym wspominał Nathaniel też tu nie było. Przynajmniej w zasięgu mojego wzroku.

Posłusznie odgarnęłam grzywkę na bok, umożliwiając badaczowi dostęp do portu, umiejscowionego na granicy między skórą twarzy, a linią włosów. Stałam nieruchomo, czekając aż Hans wsunie w otwór przygotowany wcześniej chip. Uczucie towarzyszące tej procedurze było dziwne. Trochę jak borowanie zęba w znieczuleniu miejscowym, tylko, że w głowie. Niby wiesz, że ktoś grzebie w twoim wnętrzu, ale nie czujesz bólu. W zasadzie nic nie czujesz, bo odpowiedni środek paraliżuje nerwy i nie pozwala wysyłać bodźców do mózgu.

— No, gotowe. A teraz pozwolicie, że wrócę do pracy. A, i panie Tterling, proszę się nie martwić. Jestem pewien, że generator przydzieli pana do kogoś bardziej odpowiedniego — dodał Hans, nim okręcił się na pięcie i zniknął gdzieś za drzwiami z napisem "nieupoważnionym wstęp wzbroniony".

— Chodźmy... Zanim...Coś...Rozwalę — wycedził Nathaniel przez zęby i wyrwał w kierunku korytarza.



Iris z różowej mgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz