Rozdział 7.

42 9 23
                                    

Czy można utopić się w kałuży? Ależ naturalnie.

Amber Forscher była tego pierwszym przykładem.

Stałam nad ogromnym zbiornikiem wodnym i obserwowałam, jak służby wyciągają z jego głębin ciało mojej przyjaciółki, aby po chwili przykryć je białym płótnem, związać pasami i umieścić na ciele ogromnej czerwonej ważki. W tym wypadku wytresowanej do celów medycznych. Owad zastrzygł szczękoczułkami, zamrugał wyłupiastym okiem i ugiął odnóża, obniżając swoje podłużne ciało tak, aby ułatwić służbom zadanie. Następnie cierpliwie odczekał, aż ci zabezpieczą ciało i zajmą miejsce na jego grzbiecie, by następnie zatrzepotać dwiema parami  skrzydeł i w końcu wzbił się powietrze. 

Śmierć Amber była nie tylko nieopisanie przykra, ale i pełna ironii. W przeciwieństwie do mnie nie urodziła się pomniejszona. Pamiętała czasy, gdy wszyscy ludzie byli pełnowymiarowi. Gdy sięgali wysoko ku górze, górowali nad kwiatami, a podobna kałuża mogła co najwyżej zmoczyć podeszwy ich butów.

Patrzyłam na to, co dzieje się tuż pod moim nosem i nie wierzyłam własnym zmysłom. Czułam się, jakbym oglądała film. Z całych sił próbowałam być obok tego wszystkiego. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że ta tragedia wydarzyła się naprawdę. Przecież jeszcze wczoraj z nią rozmawiałam. Miałyśmy się spotkać, chciała mi coś wyjaśnić. Stałam jak wryta i nie potrafiłam się ruszyć, moje ciało nie chciało mnie słuchać. W dodatku znów śniły mi się te czarne oczy.

To wszystko nie miało dla mnie najmniejszego sensu. To, że nie potrafiłam krzyczeć i płakać wniebogłosy nie miało dla mnie żadnego sensu. Przecież znałam ją niemal od zawsze. Kochałam jak rodzoną siostrę. Dlaczego więc, zamiast zanosić się spazmami rozpaczy, analizowałam ostatnie wydarzenia kawałek po kawałku, szukając jakichkolwiek odpowiedzi? Dlaczego z taką łatwością zapanowałam nad targającym mną smutkiem? Czułam się podle.

Najpierw Nathaniel nawiedził mnie wieczorem i wręczył podejrzane pudełko z jeszcze bardziej podejrzaną zawartością. Mówił coś o kłamstwie na szeroką skalę i zniknał, nie dając mi szans na uzyskanie odpowiedzi i spokojny sen. Całą noc analizowałam to, co mi powiedział, ale nie potrafiłam dojść do żadnych sensownych wniosków, prócz tego, że powinnam porozmawiać ze swoją matką. Musiałam poznać jej wersję. Co prawda wątpiłam w to, by mój przyjaciel rzucał na wiatr tak poważne oskarżenia, ale przecież zawsze są dwie strony medalu, prawda? Nawet zakładając, że moja matka mija się z prawdą, musiałam zadać jej kilka pytań i przekonać się, jak daleko sięgają te kłamstwa. Szkoda tylko, że Amber była taka tajemnicza. Zachowywała się dziwnie, jak gdyby bała się, że ktoś ją usłyszy i wyciągnie konsekwencje z jej niepochlebnych słów na jakiś wrażliwy temat.

— Mówią, że to przez awarię skrzydpaka. — Słysząc znajomy głos, odwróciłam gwałtownie głowę i spojrzałam w przepełnione żalem, czekoladowe oczy. Chyba pierwszy raz w życiu widziałam na czyjejś twarzy tyle smutku. Milczałam, taksując chłopaka stojącego przede mną wnikliwym spojrzeniem. Był blady i spięty. Miał potargane włosy i opuchniętą twarz. Odniosłam wrażenie, że ze wszystkich sił stara się nie załamać. Stał prosto, wręcz sztywno i zaciskał drżące dłonie na swoich ramionach. Z jednej strony było mi go okropnie szkoda, ale z drugiej zdziwiła mnie jego obecność. Przecież mówił, że rano wyrusza na zwiad do zaatakowanej przez pełnowymiarowców wioski.

— Wierzysz w to? — mruknęłam cicho.

Pokręcił głową. A więc było nas dwoje.

— Amber była perfekcjonistką — wyszeptał.

Miał rację. Przed każdym lotem dokładnie sprawdzała sprzęt. Dwukrotnie i niezależnie od powodu. Choćby się miała spóźnić na audiencję u samej królowej. W dodatku znała plecaki jak własną kieszeń i była autorką wielu ulepszeń. Ktoś taki nie mógł po prostu nie zauważyć usterki.

Iris z różowej mgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz