*UWAGA* rozdział zawiera określenia uznawane powszechnie za obrzydliwe i zniesmaczające. Osoby wrażliwe uprasza się o zaprzestanie jedzenia lub naszykowanie wiaderka :D*
Ropucha nie odpuściła. Czaiła się na mnie.
Przełknęłam ślinę, w przerażeniu obserwując bąble, które nagle pojawiły się na spokojnej tafli bajora. Uderzenie serca później, z toni wyłoniła się ogromna, rozwarta paszcza pomarszczonego, parchatego płaza. A zaraz za nią cała reszta gigantycznego cielska. Potwór wydał z siebie gardłowy dźwięk i rozszerzył nozdrza, z których wylała się gęsta, żółtawa ciecz. Ropucha otrzepała się z nadmiaru błota. Całą jej nabrzmiałą sylwetkę pokrywały gruczoły jadowe.
Miałam wrażenie, że czas zwolnił. Ropucha warknęła. Spojrzała na mnie wyłupiastym okiem. Zamarłam. Chwilę później usłyszałam trzask, jak gdyby pękniętej łupiny orzecha. Jak się okazało, ten dziwny dźwięk wywoływały zaropiałe gruczoły, pokrywające grzbiet monstrum. Pękały, uwalniając spod swoich skorup kolejne pary oczu, które łypały na mnie złowrogo. Przerażające ślepia zdawały się pokrywać cały grzbiet tego paskudztwa. Sparaliżował mnie strach.
Nie potrafiłam się ruszyć nawet wtedy, gdy jej ohydny jęzor wystrzelił w moim kierunku i o włos ominął moją twarz. Zimny pot oblał moje ciało, które teraz już zupełnie odmówiło mi posłuszeństwa.
— Iris! — Amber zawołała żałośnie.
Oczami wyobraźni widziałam jej przerażoną twarz i szeroko otwarte oczy. Jak wtedy pod prastarym dębem. Z oszołomienia wyrwał mnie dopiero dźwięk łamanych desek. Ocknęłam się i spojrzałam za siebie. Ponaglana gwałtownymi ruchami swojej jeźdźczyni, Bryza upuściła beczkę i pozbawiona balastu ruszyła pędem w moją stronę. Poczułam ukłucie żalu w sercu, widząc, jak biały sok wypływa z roztrzaskanego pojemnika, ale bliskość Amber i jej lagragona dodawała mi otuchy. Byłam pewna, że przyjaciółka wkrótce mi pomoże, dopóki z wody nie wyskoczyła kolejna ropucha. Amber została odcięta.
Potrząsnęłam głową. Jeśli czegoś nie zrobię, to już nigdy więcej nie zbiorę żadnego soku. Nie zjem czekolady i nie posłucham przesadzonych opowieści o szerokich ramionach Nathaniela. Długaśny jęzor znów wystrzelił w moim kierunku, tym razem trafił. Obrzydliwa, obślizgła, pełna napęczniałych wrzodów macka owinęła się szczelnie wokoło mojej nogi i zaczęła ciągnąć w stronę otworu gębowego.
Krzyknęłam, brutalnie ściągnięta z wysokości nim moja twarz zanurzyła się w odmętach zimnej, bagnistej wody. Zaczęłam się szamotać. Jedną ręką próbowałam utrzymać się w wodzie, a drugą dobyłam noża, skrytego w kieszeni na wysokości żeber. Niewiele myśląc, wbiłam ostrze w jęzor paskudy. Ropucha zawyła, ale poluzowała uchwyt. Upuściłam broń i zaczęłam pospiesznie płynąć ku górze, byleby tylko zaczerpnąć powietrza. Nie miałam zbyt wiele czasu. Paliły mnie płuca. Ściskało mnie w piersi ale w końcu się udało. Wzięłam kilka łapczywych wdechów i przetarłam oczy, które szczypały mnie zapewne od nurkowania w skażonej cieczy.
— Amber! Amber! — zaczęłam krzyczeć, bezskutecznie nawołując przyjaciółkę, którą straciłam z oczu. Otaksowałam wzrokiem okolicę. Ledwo przeczesałam spojrzeniem horyzont po swojej lewej stronie, jak znów zostałam zaatakowana. Ohydny lep zaciskał się na moich nogach. Złapałam się wystającego znad wody pnia. Napięłam wszystkie mięśnie i pożałowałam, że kiedykolwiek choćby pomyślałam o opuszczeniu treningów. Ropucha była zawzięta. Ani myślała odpuścić. Moje dłonie powoli ześlizgiwały się z wilgotnego drewna, mimo że z całych sił wbijałam w nie swoje palce. Jęknęłam, gdy skaleczyłam skórę o ostre krawędzie kory. Wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam.
CZYTASZ
Iris z różowej mgły
Science FictionJako córka głównodowodzącej w Ogrodzie 519 - będącego zarazem pierwszą i najważniejszą oazą ludzkości od czasu detonacji "Calineczki", bomby zawierającej specjalny gaz mający ocalić ludzkość od zagłady wywołanej szkodliwymi działaniami człowieka, si...