Rozdział 14.

5 1 0
                                    


Gabriel

Stałem oparty o ścianę, zaciskając palce na słuchawce telefonu. Szczebiotliwy, dziecięcy tembr po drugiej stronie linii sprawiał, że z każdą minutą coraz trudniej przychodziło mi panowanie nad drżeniem głosu.

— ... i wtedy Kayle powiedział, że jestem głupi, bo nie umiem policzyć do stu i wolno czytam — wydusił z siebie, niemal na jednym wydechu.

— I co mu powiedziałeś?

— Że sam jest głupi i osioł, bo liczyć umiem nawet do dwustu! — odruchowo skrzywiłem się, słysząc uniesiony z ekscytacji ton i odsunąłem słuchawkę od ucha. Uśmiechnąłem się, nawet jeśli on nie mógł tego widzieć. Dobrze, że się bronił i był dumny ze swoich umiejętności, choć z drugiej strony wątpiłem by przechwałki syna i odszczekiwanie się gnębicielowi były w stanie załagodzić konflikt.

— A wtedy Kayle powiedział, że śmierdzę i mam brzydką twarz. Więc powiedziałem mu to samo. Wtedy się rozpłakał i poskarżył mamie, że go przezywam. Potem pani Clayton przyszła do nas do domu, wieczorem i długo rozmawiała z babcią w kuchni. Nie wiem o czym, ale była głośno i dużo krzyczała.

— Powiedz babci, żeby następnym razem do mnie zadzwoniła. To, że nie ma mnie na miejscu, nie znaczy, że nie mogę reagować, kiedy coś się dzieje, a babcia ma problemy z ciśnieniem i szkoda ją denerwować.

— Dobrze tato. A wiesz? Kayle to się chyba na mnie obraził, bo on nie lubi, jak ktoś się z nim nie zgadza. Innych obraża, a sam jest głupi i beksa. Dziadek powtarza, że chłopcy nie powinni płakać, bo muszą być silni, a nie słabi jak dziewczyny i że jak ktoś płacze, to jest cienias i frajer.

Zazgrzytałem zębami. Nie lubiłem zostawiać syna pod opieką teściów, a zwłaszcza ojca Hope. Ten człowiek wciąż żył przeszłością i wyznawał przestarzałe, nierzadko szkodliwe w moim odczuciu przekonania. Był też okropnie uparty, wielokrotnie toczyłem z nim wojny i wszystko to jak krew w piach. Niestety, moi rodzice od dawna nie żyli, a ja całe dnie spędzałem w szpitalu, oddalonym o trzy tysiące mil od naszego domu. Nie byłem w stanie latać w tę i z powrotem, balansując pomiędzy doglądaniem pogrążonej w śpiączce żony, której stan mógł pogorszyć się w każdej chwili, a trzymaniem w ryzach zapędów wychowawczych teścia. Ponadto byłem nieufny względem obcych i nie wyobrażałem sobie powierzenia opieki nad synem komuś z ulicy, niezależnie od referencji czy renomy danej agencji. Pomijając już kwestie budżetu, którego zwyczajnie nie posiadałem, bo wszystkie oszczędności wydałem na opłacenie pobytu Hope w najlepszym szpitalu w naszym kraju.

Wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem z siebie powietrze.

Musiałem opanować ten tajfun emocji, który kłębił się w moim wnętrzu. W głębi duszy wiedziałem, że mimo kilku... retro poglądów, Henry wcale nie był złym człowiekiem. Bywał trudny i uparty, ale nade wszystko kochał córkę i wnuka. Razem z żoną, zawsze był dla nas wsparciem, bez słowa sprzeciwu zgodzili się zostać z Davidem, gdy powiadomiłem ich o swojej decyzji, dotyczącej leczenia Hope. No i syn bardzo go kochał, a to było dla mnie ważniejsze niż osobiste uprzedzenia.

— David, posłuchaj mnie uważnie, dobrze? Każdy może płakać, ja też czasem płacze.

— Tak, jak wtedy gdy znalazłeś mamę na podłodze? — zauważył, a ja momentalnie poczułem ogromną gulę w gardle. Zamknąłem powieki i ścisnąłem palcami nasadę nosa, próbując zahamować zbierające w kącikach oczu łzy.

— Tak, tak, jak wtedy — odparłem szeptem, próbując wziąć się w garść. Zabawne, właśnie sam sobie zaprzeczyłem.

— Ale dziadek mówił...

Iris z różowej mgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz