Po spotkaniu z Laną miałam w głowie już zupełny mętlik. Nie rozumiałam, czemu reproduktorka, którą ledwo znałam i jak dotąd, nie miałam z nią zbyt wiele wspólnego — jest dla mnie złośliwa i ewidentnie zadowolona z moich problemów. Czyżby i to było sprawką mojej matki? Czy naprawdę, wielka Bufao Thumbelin nie ma nic lepszego do roboty niż denerwowanie swojej córki? A może Lana po prostu czegoś mi zazdrościła i dlatego zachowywała się w taki sposób? Tylko czego mogłaby pragnąć? Ograniczenia? Ciągłego monitoringu i szlabanu na deser?
— Iris Thumbelin — powiedziałam, stojąc pod skanerem przy drzwiach do mojego pokoju. Aktualnie moje ręce były zajęte trzymaniem tacy, więc postanowiłam skorzystać z drugiej metody na zweryfikowanie właściciela pokoju. Światełko skanera piknęło kilka razy.
— NIEPRAWIDŁOWA NAZWA UŻYTKOWNIKA — oznajmił komunikat, wprawiając mnie w osłupienie. Powtórzyłam swoje imię i nazwisko, ale nic to nie dało.
— NIEPRAWIDŁOWA NAZWA UŻYTKOWNIKA, ILOŚĆ POZOSTAŁYCH PRÓB: 1
Świetnie. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko zablokowania dostępu do mojego własnego pokoju. Przewróciłam oczami i westchnęłam ciężko, matka chyba postanowiła utrzeć mi nosa za ostatnią pyskówkę.
— Obiekt testowy numer zero zero zero — wydukałam, zirytowana i zniecierpliwiona.
Światło, tak jak przewidywałam, zmieniło barwę z czerwonej na zieloną. Drzwi rozsunęły się, a ja mogłam wejść do środka i w końcu, zjeść w spokoju.
Jak się okazało, w pokoju czekała na mnie kolejna niespodzianka. Kwiatogram, imitujący bukiet słoneczników: związanych i wsadzonych do czarnego wazonu. Zmarszczyłam brwi, nie miałam dziś urodzin i o ile wiem, w najbliższym czasie nie obchodziliśmy żadnych świąt. Z nikim nie byłam w dość zażyłych stosunkach, by spodziewać się prezentów bez okazji. Moja matka nie należała do sentymentalnych osób, podobnie zresztą jak Nathaniel, poza tym przecież wyleciał na zwiad. Kim zatem był tajemniczy i anonimowy nadawca kwiatogramu?
Odstawiłam tacę z posiłkiem na łóżko i usiadłam na podłodze, wpatrując się w wiązki światła laserowego, wydobywające się z niewielkiego kwadratowego pudełeczka, leżącego na podłodze. Wyświetlane przez nie kwiaty wyglądały jak żywe. Trójwymiarowy, pełen głębokich kolorów obraz wywołał uśmiech na mojej twarzy.
Ile tu było detali!
Patrząc na duże kwiatostany, których środek stanowiły drobne, brunatne kwiaty rurkowe, wiedziałam, że mam do czynienia z odmianą Helianthus annuus — uprawną wersją tej pięknej rośliny. Nie dziwiłam się matce, że tak je kochała i kiedyś, gdy zamiast ogrodów istniały państwa, hodowała je w swoim przydomowym ogrodzie. Były piękne, jak gdyby ktoś ściągnął z nieba słońce i zatknął je na końcu smukłej, zielonej łodygi.
To musiało być całkiem przyjemne — pomyślałam. — Móc wręczyć komuś bukiet prawdziwych ciętych kwiatów. Dotykać ich aksamitnych płatków i rozkoszować się wyrazistym zapachem. Ja i tak miałam szczęście, bo jako botaniczka mogłam często przebywać pośród niezliczonej ilości tutejszej flory.
W czasach gdy większość roślin pod wpływem mgły stała się trujących, a osób zdolnych odróżnić mniszek lekarski od mlecza zawsze brakowało, ścinanie kwiatów tylko po to, by sprawić komuś chwilową przyjemność, było uznawane za skrajnie egoistyczne i obarczone dotkliwymi sankcjami. Ponieważ jednak ludzie potrzebowali jakoś wyrażać swoje uczucia lub choćby wdzięczność za pomoc czy wyświadczoną przysługę, stworzono kwiatogramy, bazujące na zdjęciach sprzed detonacji, które niektórym z reproduktorów pierwszej generacji udało się jakoś zachować.
Im dłużej wpatrywałam się w słoneczniki, tym bardziej miałam wrażenie, że sznurek, którym je związano, wcale nie był sznurkiem, a raczej czymś w rodzaju kabla? Zmrużyłam oczy, koncentrując się na dość nietypowym elemencie ozdobnym, a dostrzegając charakterystyczną, plastikową wpustkę na jego końcu, nabrałam pewności, że mam rację.
Co mi to mówiło? Dlaczego ktoś wysłał mi coś tak... zaskakującego?
Czyżbym dorobiła się cichego wielbiciela, który sądząc po doborze akcesoriów, prawdopodobnie należał do sekcji techników, skoro z taką finezją stosował przewód sieciowy, pozwalający na połączenie komputera z modemem, zapewniającym dostęp do internetu? A może był to złośliwy wybryk Lany? W końcu ona znała się na takich sprawach. Może chciała mi dać do zrozumienia, że moja matka jest bardziej przywiązana do niej, niż do mnie? Słoneczniki były zbyt oczywiste. Każdy wiedział, jak bardzo Bufao kocha te kwiaty. Trzeba było być ślepym, aby nie zwrócić uwagi na jej rozjarzony ledami diadem. Dzisiejsze zachowanie Lany pasowało do takiego scenariusza. Może widziała we mnie jakąś konkurencję? Takie wyjaśnienie miało dla mnie o wiele więcej sensu niż motyw z cichym wielbicielem.
Gdy byłam już niemal całkowicie pewna, że udało mi się rozszyfrować zagadkę stojącą za tajemniczym kwiatogramem, moją uwagę przykuło nagły rozbłysk światła na moim biurku. Z jakiegoś powodu laptop sam się uruchomił, racząc moje uszy krótką melodyjką.
Co do cholery? — zaklęłam w myślach. Może to awaria albo aktualizacja systemu? A może hakerzy, o których wspominała mi wcześniej matka? Tylko po co byłby im dostęp do mojego komputera, skoro nie posiadałam na nim żadnych interesujących danych poza encyklopedią roślin i wyszukiwarką, której historia przypominała bibliografię podręcznika miłośnika florystyki?
Podniosłam się z posadzki i usiadłam przy biurku, wpatrując się w ekran logowania. Dokładnie obejrzałam tło i każdy, nawet najmniejszy szczegół wyświetlany na monitorze, ale nic nie wskazywało na to, by ktoś się do mnie włamał. Wtedy z jakiegoś nieznanego mi powodu, tapeta postanowiła się zmienić i teraz, zamiast urokliwej łąki pełnej polnych kwiatów spoglądałam na zgaszoną latarnię, które ludzie kiedyś stosowali dla oświetlenia ulic w miastach.
— Że niby co? Że ciemna jestem? — parsknęłam.
Rozmawiam z komputerem, chyba do reszty już zwariowałam.
— No dobra, łapię — rzuciłam z przekąsem. — Najciemniej pod latarnią, to takie odkrywcze! Tylko ciekawe w jakiej kwestii... — dodałam i odruchowo zerknęłam przez ramię, na kwiatogram za moimi plecami.
Słoneczniki — oznaczały moją matkę, a kabel komputerowy... Po prostu komputer? Czyżby chodziło o komputer mojej matki? Najbardziej zabezpieczony sprzęt w całym ogrodzie? Z drugiej strony, jeśli mnie pamięć nie myli, wspominała wcześniej o problemie z zabezpieczeniami. Zaintrygowana tym pomysłem, wybrałam opcję, "przełącz użytkownika" i wpisałam w odpowiednim polu imię i nazwisko królowej. Kliknęłam dalej i ku mojemu zaskoczeniu, zamiast miliona zabezpieczeń, jak na przykład skaner siatkówki oka, rozpoznanie głosu lub twarzy, okno logowania przekierowało mnie od razu do etapu wpisywania hasła. Ilość dostępnych kratek sugerowała, że potrzebuję czterech cyfr. Oczywiście w pierwszej kolejności wpisałam jej datę urodzenia, zaczynając od kombinacji miesiąc i dwie ostatnie cyfry roku. Nic to nie dało, więc przy następnej próbie wpisałam dzień i miesiąc. Też nic. Została mi jedna próba, a szczerze wątpiłam w to, by kluczem do komputera Bufao była data moich narodzin. Może w ogóle nie chodziło o żadną datę?
Została mi jedna szansa. Inaczej zablokuje jej profil i od razu się wyda, że próbowałam dostać się na jej konto. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać jakie kary wymyśliłaby dla mnie tym razem.
Zaraz, czy to możliwe, aby Nathaniel znał hasło do profilu królowej i to właśnie je, próbował mi wtedy przekazać? Czy naprawdę moi przyjaciele posiadali tak niebezpieczną i cenną informację?
Powtórzyłam w głowie słowa przyjaciela. Dwie pierwsze cyfry zrozumiałam już wcześniej, ale co z pozostałymi? Czy używał liczb w kolejnych zdaniach? Powtarzałam zapamiętaną kwestię w kółko i w kółko, aż przypomniałam sobie ostatnie zdania.
— "... te zmutowane są dwa razy groźniejsze niż zwykłe. Bądź ostrożna, bo żeby wyleczyć ich toksynę potrzeba aż czterech bolesnych zastrzyków, a wiem, jak nie cierpisz igieł" — wymamrotałam najciszej, jak potrafiłam. Dwa razy groźniejsze i cztery bolesne zastrzyki. To zdecydowanie były liczby, których potrzebowałam.
Przełknęłam ślinę i wytarłam o skafander spocone dłonie. Z ogromną ostrożnością, klikałam kolejno odpowiednie cyfry: jeden, dwa, dwa, cztery. Enter. Pojawił się pasek ładowania. Miałam wrażenie, że dane wczytują się w nieskończoność a wszystko dzieje się w zwolnionym tempie.
Przywitała mnie standardowa niebieska tapeta i kilka folderów, których nazwy wydały mi się niepokojąco znane: Klara, plecaki, Amber i... Iris.
CZYTASZ
Iris z różowej mgły
Science FictionJako córka głównodowodzącej w Ogrodzie 519 - będącego zarazem pierwszą i najważniejszą oazą ludzkości od czasu detonacji "Calineczki", bomby zawierającej specjalny gaz mający ocalić ludzkość od zagłady wywołanej szkodliwymi działaniami człowieka, si...